Prostota dziecięcego serca przyjmuje prawdę o zmartwychwstaniu taką, jaka ona jest.
Pisanki, święconka, prezenty, baranek…czy śmierć, grzech, zwycięstwo, zmartwychwstanie. Nietrudno nam wybrać, który zestaw słów brzmi łagodniej i wydaje się być bardziej odpowiedni dla naszych dzieci w czasie, gdy brzmi prawda o wydarzeniach Wielkiej Nocy.
Tylko czy słusznie? Coraz częściej jako dorośli, rodzice, ulegamy pokusom, by dzieciom wielkanocne treści ograniczyć do malowania pisanek i pójścia do kościoła po to, by poświęcić pokarmy. Wydarzeń Triduum Paschalnego jakbyśmy się bali. Słyszałam mamy, które mówiły swoim dzieciom wpatrującym się z przejęciem w Boży Grób, że „Bozia tylko śpi”. Co się stanie, jeśli pozwolimy dzieciom na tyle, na ile potrafią uczestniczyć, od początku do końca, w wydarzeniach paschalnych?
Próbując nadmiernie chronić dzieci przed cierpieniem odbieramy im szansę na naukę poradzenia sobie z tym co boli, co trudne i nieuniknione w życiu każdego z nas. Pozwolić dziecku na doświadczanie trudnych uczuć to otworzyć mu drzwi do bycia dla innych, bo „Cierpienie jest po to, by wyzwalało miłość”. ( JPII )
Nasze dzieci mają silną potrzebę dzielenia się. Również tym, co jest dla nich trudne. Choroba czy śmierć w rodzinie bywa momentem, w którym dziecko lgnie do dorosłego i u niego szuka wsparcia. Dziecko także dźwiga swój mały krzyż, który choć dopasowany do jego ramion często uwiera. Maluchy mówią wprost: „Moja babcia jest chora, bardzo ją boli”. „Umarł mój wujek, smutno mi”. Przychodzą wtedy do nas, by się tym podzielić. A my, rozbrojeni ich szczerością i czułością z jaką się otwierają, tulimy ich ból i towarzyszymy w doświadczeniu, które często przerasta ich możliwości zrozumienia sytuacji, w której się znalazły. To dzieci nas uczą, że na drodze krzyżowej nikt nie powinien być sam. Że towarzyszyć cierpiącemu Jezusowi to wyciągnąć rękę do potrzebującego, który jest obok, w samotnym, chorym, a może w kimś, kto pod uśmiechem skrywa troski i jest jak bezradne dziecko, które tylko czeka, by ktoś wziął je za rękę.
Dzieci mają w sobie ogromne pragnienie nadziei. Pielęgnują ją, użyźniają swoimi myślami, które potem często stają się gestami miłosierdzia. Śmierć w ich dziecięcym słowniku oznacza cierpienie, ból i tęsknotę po stracie bliskiej osoby, ale...nie oznacza końca. „Umarł mi dziadek i on na pewno jest już w niebie”. „Tęsknię za babcią, ale wiem, że ją kiedyś znowu zobaczę”. Najczęściej nie ma w nich wątpliwości dotyczących życia po śmierci, są tylko takie, które dotyczą tego, jak ono będzie wyglądało. Czy w niebie babcia wygląda tak samo? Co ona tam będzie robić, czy będzie mogła rozwiązywać swoje ulubione krzyżówki ? I znowu, swoją pewnością zawstydzają nas, których nadzieja często gubi się w wątpliwościach, a zaufanie Jezusowi równa się z koniecznością dotknięcia Jego ran.
Prostota dziecięcego serca przyjmuje prawdę, którą im podajemy… taką jaka ona jest. Jezus Zmartwychwstał, żyje. Tu i teraz jest z tobą, kocha cię.
„Bóg nie umarł, Jezus żyje”. Kiedy przedszkolaki śpiewają tę piosenkę, a przy słowach: „daj Mu ręce swe, daj Mu nogi swe, daj Mu serce swe…” podskakują i klaszczą, wyśpiewując prawdę o zmartwychwstaniu, to mam wrażenie, że ten pozorny hałas przemienia się w modlitwę dedykowaną nam: Jezu, odblokuj dorosłym ręce i nogi do głoszenia Dobrej Nowiny o zmartwychwstaniu. Odblokuj im serce, by poczuli radość taką, jaką mają dzieci i odkryli w sobie pragnienie spotkania Ciebie przy pustym grobie.
I jeszcze jedna scena ze szkolnego podwórka, która wraca do mnie co roku o tej porze i kończy się serią pytań, na które nie mam jasnych odpowiedzi.
Kiedyś dziewczynka z 4. klasy powiedziała, że gdyby ona przyszła do grobu i zobaczyła, że Jezusa w nim nie ma, to marzyłaby tylko o jednym. Żeby Go spotkać, rzucić mu się na szyję i powiedzieć jak bardzo się cieszy, że On żyje.
Czy ja marzę o spotkaniu Zmartwychwstałego Jezusa? Czy chciałabym i czy miałabym odwagę rzucić Mu się na szyję i powiedzieć, że cieszę się, że zmartwychwstał?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |