Bóg się rodzi. Czyli?

Warto ciągle wracać do sedna. Nie zatrzymywać się na atmosferze, blichtrze, prezentach czy kultywowaniu tradycji.

Boże Narodzenie... Warto ciągle wracać do ich sedna. Nie zatrzymywać się na atmosferze tych świat, na blichtrze, prezentach czy kultywowaniu tradycji, ale kontemplować najważniejszą prawdę jaką ze sobą niosą. Tak wielką, że powinna nas rzucać nawet nie na kolana, ale twarzą w proch ziemi. Bóg się rodzi, Pan Niebiosów obnażony, ma granice Nieskończony, Król nad Wiekami staje się śmiertelnikiem. Albo – precyzyjniej, choć może dla niektórych mniej zrozumiale: „Witaj Dwakroć Narodzony: raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z Matki – Człowiekiem”. Tak, gdy niesie się wieść że wspominamy „Boże Narodzenie”  czyli narodziny Boga jako człowieka, nie tylko ziemia, ale cały wszechświat powinien zatrząść się w posadach. Do ziemi zaś pochylić powinny się ludzkie serca.

Nieogarnione „Bóg człowiekiem”

 „Bogiem było Słowo” – napisał święty Jan w prologu do swojej Ewangelii.  Bogiem było, a stało się Ciałem. Czyli Człowiekiem. Ten, który stał się w Betlejem Ciałem, wszystko stworzył;  nic, co istnieje, nie powstało bez Niego. A On, najpierw poczynając się w łonie Maryi, a potem się z Niej rodząc, stał się...  swoim stworzeniem. I zrobił to dla nas, dla naszego zbawienia. Mocne.

Dwadzieścia wieków temu słowa „Stwórca wszystkiego” nie brzmiały jak dziś. Była ziemia, były wody na niej, było rośliny, różne zwierzęta no i człowiek. A tak, jeszcze jakieś tajemnicze i niedostępne ciała niebieskie. Dziś geologia i astronomia pokazują, jak wiele czynników musi naraz zaistnieć, by ta Ziemia nie była martwą pustynia, biologia jak skomplikowaną maszyną z kodem RNA i DNA są istniejące na ziemi organizmy żywe, a obserwacje kosmosu odkrywają przed nami taką mnogość różnorakich ciał niebieskich, że przy tym to wszystko, co jest na naszej planecie czy nawet w naszym układzie słonecznym jawi się jako jedna z wielu, choć akurat stwarzająca optymalne warunki dla życia, możliwości. I taki Bóg, który swoją znajomością spraw zadziwia geologów, biologów, astronomów i naukowców wielu innych specjalności, stał się człowiekiem.

To znaczy? Teologowie po wiekach precyzowania myśli na ten temat i nazywając to „unią hipostatyczną” ujęli to tw ten sposób, że w jednej osobie Jezusa Chrystusa połączyły się dwie natury: boska i ludzka. Bez ich zmiany – to znaczy że obie istnieją w Jezusie w całej swej pełni, więc  także człowieczeństwo nie tylko z ciałem ale i ludzką duszą. Bez pomieszania – to znaczy, że nie powstała z nich jakaś nowa, trzecia natura. Bez rozdzielenia – znaczy, że obie są w jednej Osobie tak złączone,  że można powiedzieć, iż to Bóg się urodził z Maryi, że to Boga owinięto w pieluszki i złożono w żłobie, że to Bóg pracował potem własnymi rękami, a w końcu Bóg umarł na krzyżu i zmartwychwstał. No i w końcu, co napawa największa nadzieją, „bez rozłączenia”. To znaczy, że Syn Boży, Jezus Chrystus, Druga Osoba Trójcy Świętej, już na zawsze będzie też człowiekiem. I na sądzie ostatecznym, gdy spotkamy Go twarzą w twarz i potem przez cała wieczność też.

Nie do wysłowienia jest wielkoduszność i pokora Boga, który będąc nieskończenie mądry, wielki, wszechmocny i  potężny, z miłości do człowieka, dla jego zbawienia, stał się jednym z nas. Paś na kolana, paść na twarz, to i tak za mało. A przecież to jeszcze nie wszystko.

Nie w pałacach

Kim była Maryja? O oczach ludzkich pewnie dość zwyczajną dziewczyną z głębokiej prowincji, jaką niewątpliwie, także w samych tylko ziemiach Izraela, był Nazaret. O znaczeniu tej miejscowości w rzymskim imperium już nawet nie wspominając. A Józef? Potomek króla Dawida brzmi dumnie. Ale mocno zubożały, skoro parał się pracą zwykłego cieśli.  I w dzieckiem takich rodziców stał się Bóg.

Jakby tego było jeszcze mało, na swoje narodziny wybrał moment niezbyt szczęśliwy, gdy Jego rodzice z powodu zarządzonego przez Rzymian spisu ludności byli  w podróży w Betlejem. „Nie znalazło się dla nich miejsce w gospodzie” – jak pisał w swojej Ewangelii święty Łukasz. Za miejsce narodzenia musiała Bogu wystarczyć stajenka, w której Maryja „owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie”.

Potem była jeszcze poniewierka ucieczki przed Herodem do Egiptu, o której wspomina Ewangelista Mateusz. A po niej  i trzydzieści lat życia w Nazarecie, którego jedynym znanym nam epizodem jest historia, gdy dwunastoletni Jezus został po święcie w Jerozolimie, a jego rodzice tego nie zauważyli. Trzydzieści lat zwykłego życia w lichej galilejskiej mieścinie, dorastania w zwykłej rodzinie, uczenia się od ojca fachu cieśli, a pewnym momencie, gdy go zabrakło, samodzielna już praca. I w końcu, po paru latach publicznej działalności,  hańbiąca śmierć skazańca przybitego do krzyża... Bóg nie tylko stał się jednym z nas. Konsekwentnie też przyjął zwyczajny ludzki los. Bez wystawności, bez przywilejów. Ale i to jeszcze nie wszystko.

Odrzucony i sponiewierany

„Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” – napisał o Słowie, czyi Jezusie Chrystusie, we wspomnianym już prologu do swojej Ewangelii święty Jan. A ewangelista Łukasz opowiadając o dniu narodzenia Jezusa w Betlejem napisał – przypomnijmy – „Nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Nie było, bo naprawdę nie było już miejsca? A może „dla nich” znaczy, że znalazłoby się, gdyby byli bardziej majętni? Trudno wyrokować. W każdym razie już na początku swego ziemskiego życia Bóg, który z miłości do człowieka przyszedł na ziemię, został przez ziemian odrzucony. Niewiele później tylko nadzwyczajna Boża interwencja uratuje Dziecię przed śmiercią z ręki siepaczy panicznie bojącego się utraty władzy króla Heroda. A potem?

Po owych trzech dekadach życia w Nazarecie, gdy Jezus rozpocznie swoją publiczną działalność, też będzie odrzucany. Tak, wielu będzie Go słuchało. Z różnych pewnie powodów. Z ciekawości, z chęci zobaczenia czegoś niezwykłego, z nadziei, że to faktycznie jest zapowiadany przez proroków Mesjasz, który przepędzi Rzymian albo i dlatego, że to, co mówił im o Bogu koiło ich serca. Wielu też jednak będzie Go słuchać głównie po to, by potwierdzić swoje przekonanie, że słuchać nie warto. Wielu też tylko po to, by móc przyczepić się czegoś, co powiedział i mieć o co Go oskarżać. Ostatecznie okaże się, już w Jerozolimie, że tych ostatnich będzie tylu, iż uda im się  wymóc na rzymskim namiestniku skazanie Go na śmierć. Tak, Bóg przyszedł do swojej własności, a ta Jego własność Go odrzuciła. Ludzie, którzy – choć tego nie oczekiwał – powinni padać przed Nim na twarz, odrzucili Go. A mimo to Bóg, Syn Boży,  nie zemścił się za to lekceważenie czy wręcz zniewagi.  Pokornie przyjął wyrok skazujący Go na śmierć. I umarł na krzyżu, aby każdy, kto Go przyjmie, niezależnie od wagi dawnych grzechów, miał życie wieczne.

Aby się stali dziećmi Bożymi

„Tym, którzy je (Słowo czyli Jezusa) przyjęli dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” – napisał Jan na początku swojej Ewangelii wyjaśniając sens przyjścia Boga na świat. Po to Bóg przyszedł na świat. Stał się człowiekiem, by człowiek mógł stać się dzieckiem Boga. Nie tylko jego stworzeniem. Byśmy przez Jego Syna, mogli stać się Jego synami i córkami.

Jezus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie nas zbawił. Dał nam nadzieję życia wiecznego. To jednak, jak uczą teologowie, coś więcej niż wprowadzenie człowieka z powrotem do rajskiego ogrodu Eden. Tam człowiek był tylko stworzeniem. Wyjątkowym, bo prócz ciała miał też (i ciągle ma) duszę, ale jednak tylko stworzeniem. Jak wół, osioł i mrówka. Teraz ci, którzy przyjęli Bożego Syna, Jezusa Chrystusa, stali się Bożymi dziećmi. Tymi, o których we spomnianym dwakroć prologu do Ewangelii święty Jan napisał, że „ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”. Niepojęta jest Boża do nas miłość. Niepojęte, jak bardzo Mu na człowieku zależy. Przecież – wiemy to dziś lepiej niż ludzie dwa  tysiące lat temu – jesteśmy we wszechświecie prochem i pyłem. A dla Boga tak bardzo ważni.

Rzecz o wielkości prawdziwej

Czego uczy nas Boże Narodzenie? Pewnie będą tacy, których Boża miłość nie wzrusza. Powiedzą: „Kocha, ale co mnie to obchodzi?  Jakby co, to niech sam się martwi jak mnie doprowadzić do nieba”. Ale są i tacy, którzy tę miłość poznawszy, chcieliby jakoś na nią odpowiedzieć. Niekoniecznie samymi tylko modlitwami, ale i swoim życiem. Którzy poznawszy w Bożym Narodzeniu jaki naprawdę jest Bóg chcieliby się do niego jak najbardziej upodobnić. W którym kierunku powinni pójść?

Płynąca z Bożego Narodzenia prawda to przede wszystkim nauka, że prawdziwa wielkość nie potrzebuje zewnętrznych oznak splendoru. Skoro wielki Bóg mógł stać się zwykłym człowiekiem, zwłaszcza w okresie niemowlęcym we wszystkim zależnym od swojej Matki i ziemskiego opiekuna, to znaczy że życie wśród zwykłych ludzi i nawet jakaś zależność od nich w niczym nie deprecjonują prawdziwej wielkości. Można chyba powiedzieć, że jest wręcz odwrotnie. Prawdziwa wielkość się nie wywyższa, nie nadyma, nie daje innym odczuć, jak jest ważna i wyjątkowa, ale jest pokorna. Kocha zwyczajność i potrafi wejść  bliźnimi w normalne, dobre relacje. Nie jest dla naprawdę wielkich ujmą, że poproszą o pomoc, nie jest ujmą, że sami pomogą. Nie jest dla nich ujmą być za pan brat z tymi, którzy po drabinie „społecznej ważności” nie wspięli się zbyt wysoko.

Prostota czy wręcz ubóstwo, w jakim urodził się Syn Boży każe nam pójść jeszcze dalej: dla prawdziwej wielkości nie jest dyshonorem przebywać wśród ludzi prostych i ubogich; nie jest dyshonorem rozmawiać z mało inteligentnymi czy niewykształconymi. Nie jest dla prawdziwie wielkich ujmą przebywać z takimi, którzy nie piastują żadnych godności, nie mieszkają w rezydencji i nie mają prywatnego odrzutowca. Prawdziwa wielkość nie dba o takie rzeczy. A o co dba?

O dostrzeżenie człowieka. Jak Syn Boży przyszedł każdego człowieka zbawić, tak człowiek, jeśli chce być prawdziwie wielki, musi też chcieć dobra nie tylko swojego, ale przede wszystkim innych ludzi. Prawdziwie wielki – jak wyraźnie pouczył Apostołów Jezus w Wieczerniku – powinien być sługą. Powinien być wrażliwy na ludzkie potrzeby, na smutek, na płacz. Powinno mu zależeć nie na tym, żeby odbierać pochwały, ale by jego bliźnim nie działa się krzywda.

Tak, nie pieniądze, nie znaczenie, nie władza czynią wielkimi, ale to, ile miłości dajemy ludziom wokół nas. Z tej perspektywy kochająca matka, cierpliwy mąż, rzetelny i przyjaźnie do innych usposobiony współpracownik będzie bardziej podobny do Boga, niż ten, kto może jednym przyciśnięciem guzika zniszczyć pół świata. Właśnie człowiek dobry, skromny i prosty jest najbardziej do Boga Najwyższego podobny.

 

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...