Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Przypomnę wam, co mówi Kościół: Eucharystia jest czymś absolutnie najważniejszym w naszym życiu, nawet jeśli emocjonalnie zdecydowanie bardziej przeżywamy spowiedź czy sakrament chorych.
Gdy do babci ma przyjść ksiądz z namaszczeniem chorych, w domu jest wielkie poruszenie. Ale to Msza święta jest perłą Kościoła, a nie ślub, nie chrzest, nie rekolekcje ignacjańskie, nie rozmowa z księdzem. Całkowicie zgadzam się ze zdaniem: „Jak traktujesz Mszę świętą, tak traktujesz Chrystusa”. Dla wielu z was to stwierdzenie może nieść radosną wiadomość. Wielu z was zapewne zna też takich, dla których będzie wręcz przeciwnie.
Dlaczego nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ważna, istotna jest Msza święta? Dlatego, że nie zdajemy sobie sprawy z winy, jaką zaciągamy. Nie chodzi mi o to, żeby teraz kogoś przestraszyć, ale żebyśmy stanęli wobec rzeczywistości i naszej winy. Przykładowo, potrafimy komuś powiedzieć: „Głupi jesteś”, a zaraz potem stwierdzamy: „Przepraszam, troszkę się uniosłem”, i uważamy, że sprawa jest załatwiona. Taki niewielki kaliber winy. Czy jednak w stosunku do każdego byłby on taki sam?
Wyobraźcie sobie, że do Polski przyjeżdża papież. Entuzjazm, cała Polska świętuje. Ojciec Święty przechodzi główną nawą w katedrze i nagle jakiś zdenerwowany Polak rzuca czymś w niego i mówi: „Głupi jesteś”. Co by się stało? Telewizja by to nakręciła, cała Polska by obejrzała. Zapanowałoby ogólne poruszenie, ludzie byliby oburzeni. Episkopat przepraszałby papieża za ten incydent, a faceta, sprawcę zamieszania, odsądzano by od czci i wiary. Za co? Za to, że powiedział „Głupi jesteś”, tylko nie kumplowi w pracy, lecz Ojcu Świętemu. Gdyby ów mężczyzna potem przeprosił, nic by to nie pomogło. Papież pewnie by i wybaczył, i zapomniał, ale sąsiedzi by pamiętali. Ten człowiek – jak to mówi młodzież – nie miałby życia.
Popatrzcie teraz, że my często swoimi wyborami obrażamy nawet nie papieża, ale samego Boga. Mówimy: „Głupi jesteś, Panie Boże. Cudzołóstwo jest fajne. Fajniejsze od Ciebie”. Jak często myślimy: „Nie chce mi się dzisiaj modlić”. Tego typu sygnały wysyłamy do Boga niemal codziennie, nie zdając sobie sprawy z tego, jaką winę zaciągamy.
Proszę państwa, dlaczego boimy się drogówki? Bo spotkanie jej w czasie jazdy, kiedy łamiemy przepisy, ma konsekwencje – mogą nam odebrać prawo jazdy, wlepić mandat. Co by było, gdyby policjanci nie mogli stosować żadnych sankcji, gdyby tylko tak stali, trzymając tabliczkę z napisem „Proszę zwolnić”? Ilu z nas i naszych znajomych pomyślałoby: „Bujaj się, stary!”, i depnęło pedał gazu.
Wiecie, dlaczego nie boimy się Boga? Bo za nieodmówienie pacierza nie strzela w nas piorunami. Bo postępuje jak ojciec – czeka na nas. My lekceważymy tych, którzy nie stosują względem nas sankcji. Problem jednak w tym, że wbrew pozorom sankcje będą, dotkną nas one na Sądzie Ostatecznym. Chcę to podkreślić, żebyśmy troszeczkę jednak poczuli się przerażeni, żebyśmy sobie uświadomili, że obrażając Pana Boga, postępujemy tysiąc razy gorzej, niż gdybyśmy obrażali papieża.
A teraz pomyślmy, co by było, gdyby jakiś nasz obywatel obraził kanclerza Niemiec albo królową brytyjską. Nie wystarczyłoby, że powiedziałby później: „Królowo Elżbieto, przepraszam. Głupio zrobiłem”. Nasz prezydent musiałby przeprosić za przewinienia swojego rodaka, tak jak rodzice przepraszają, gdy ich dzieci zrobią coś złego. Jeśli jakieś dziecko powybija szyby na całej klatce schodowej, nie wystarczy, że przyjdzie potem do pana dozorcy i powie: „Sorry, panie dozorco”. Musi stawić się z tatą, który przyniesie gotówkę i zapłaci za wymianę szyb.
Nie jesteśmy w stanie przeprosić Boga za nieodmówienie pacierza, za lekceważenie Go, za to, że pies, kot i chomik są dla nas często ważniejsze od samego Stwórcy. Tutaj z pomocą powinna przyjść nam Msza święta. To podczas niej powinniśmy Boga błagać, żeby darował nam nasze winy. Przecież sam Jezus mówił do Świętej Faustyny, że podczas Mszy – co prawda tylko raz w roku, w Święto Miłosierdzia Bożego – można dostąpić zupełnego odpuszczenia win i kar, gdy przystąpi się do Komunii Świętej. My tymczasem nawet nie próbujemy poprosić Boga o przebaczenie, bo myślami jesteśmy zupełnie gdzie inaczej. Zastanawiamy się, jaki film wieczorem obejrzeć, czy jechać do znajomych, czy na deser zrobić budyń – choć akurat nie mamy mleka, to trzeba byłoby jeszcze do sklepu skoczyć. To są nasze wielkie myśli w czasie mszy świętej. Być może idąc do kościoła, myślimy: „Poproszę Boga, żeby mi przebaczył grzechy”, ale jeszcze nawet trzy minuty mszy nie miną, a my już odpływamy.
To tak, jakby śmiertelnie chory człowiek wybrał się do lekarza, ale nawet nie wszedł do gabinetu.
– No i co, dostałeś się do lekarza? – spytaliby go potem znajomi.
– Nie, bo tak się zapatrzyłem na kaloryfer w przychodni, że dyżur się skończył.
– No to idź jeszcze raz.
– Dobrze, pójdę.
Po jakimś czasie znajomi pytają:
– I co? Byłeś u lekarza?
– Takie ładne plakaty wisiały na ścianach w przychodni. Zagapiłem się na nie i nie mogłem dojść do gabinetu.
Drodzy bracia i siostry, tragizm naszej sytuacji polega na tym, że my nie potrafimy przeprosić Boga za nasze grzechy. Ale tu przychodzi nam z pomocą Jezus, nasz Brat, który potrafi i co więcej – z całych sił pragnie to zrobić.
Jezus bardzo Boga Ojca chce. Jezus na ołtarzu to Jezus chcący Ojca, Jezus ofiarowujący się Ojcu. Wprawdzie ten opłatek leży tak cichutko, wydaje się taki bezradny na ołtarzu, ale cóż to za niepojęty dynamizm miłości! Nigdzie na świecie nie ma takiej miłości, jaka jest w białej Hostii na ołtarzu w czasie Mszy świętej. To przeogromna, niepojęta miłość Syna Bożego, która wyraziła się w męce na Golgocie. Ona dokonała się raz, ale my uczestniczymy w niej przez to, że dotykamy Chleba, który jest Ciałem.
Jezus jest tą miłością, której nam brakuje i którą tylko On może nam dać. Mówiłem już kiedyś, że gdy jestem w jakimś parafialnym kościele, lubię patrzeć, jak rodzice dają dziecku pieniądze, by wrzuciło na tacę. Ksiądz wychodzi z zakrystii, a tata czy mama dają dwa albo pięć złotych. „Masz rzuć na tacę, bo ty nie masz własnych pieniędzy”. Jezus zachowuje się podobnie. Mówi: „Dzieci, jesteście duchowo śmiesznie słabe. Obraziłyście Boga i nie potraficie Go przeprosić. Ale ja to zrobię w waszym imieniu i oddaję się w wasze ręce”.
Pamiętajcie, moment przeistoczenia w czasie Mszy świętej jest tak ważny, bo od tej chwili Chrystus staje się substancjalnie obecny w kościele. To dlatego wtedy klękamy. Druga ważna chwila to ta, kiedy podnoszę Hostię i kielich i mówię: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Tobie, Boże Ojcze, w jedności Ducha Świętego oddajemy coś, co jest wielkie i wspaniałe i dzięki czemu możemy żyć wiecznie.
Święty Jan Vianney opowiadał, że miał przyjaciela księdza, który z kolei miał przyjaciela świeckiego, prowadzącego się, delikatnie mówiąc, niemoralnie. Gdy ten świecki umarł, ksiądz, mając świadomość, że jego przyjaciel zbyt pobożny nie był i że w najlepszym razie przebywa w czyśćcu, w czasie odprawiania Mszy świętej, gdy podniósł Ciało i Krew Pańską, pomodlił się takimi słowami: „Wieczny i Święty Ojcze, zróbmy wymianę. Ty trzymasz duszę mojego przyjaciela w czyśćcu, a ja trzymam w dłoniach Ciało Twojego Syna. Uwolnij mojego przyjaciela, a ja ofiaruję Ci Twojego Syna wraz ze wszystkimi zasługami Jego męki i śmierci”. Pod koniec mszy świętej ów ksiądz miał widzenie uśmiechniętej twarzy swojego przyjaciela.
Drodzy bracia i siostry, my myślimy, że gdy pójdziemy do spowiedzi po pięciu latach omijania tego sakramentu i powiemy księdzu wszystkie swoje grzechy, być może wymieniając aborcję i liczne cudzołóstwa, to aniołowie w niebie zaniemówią. Nie. Spowiedź to tylko naciśnięcie guzika, to pierwsza wizyta u lekarza, przygotowanie do operacji, którą przeprowadzi Bóg, Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel, nasz Przyjaciel, i która otworzy nam bramę do wieczności. Błagam, módlmy się, żeby to na nas robiło wrażenie.
Kiedy stoję podczas Mszy świętej, podnosząc w imieniu wszystkich w kościele – bo taka rola księdza – Ciało i Krew Pańską, przypominam sobie nieraz, jak rozrabiałem w dzieciństwie. Mama mnie wtedy pytała: „Dlaczego?”, a ja wyciągałem zza pleców swoją kartę przetargową – zerwane na trawniku mlecze – i mówiłem:
„Mamo, nie gniewaj się. No nie gniewaj się już”.
– „Syneczku, musisz się tak źle zachowywać?”
– „No nie muszę”.
Brała tamte mlecze, one mnie ratowały. To były jedyne kwiaty, które rosły na trawnikach.
Drodzy bracia i siostry, dziś też trzymam czasami w ręku kartę przetargową. W waszym imieniu podnoszę Pana Jezusa i proszę, aby Bóg się nad nami zmiłował, gdy my tu stoimy jak te głupie dzieciaki. Jestem przekonany, że niejeden z was pomyślał już dziś na tej Mszy świętej o głupiej sprawie. I nic w tym dziwnego. Nasze pragnienia są pomieszane, niesamowity w nich bałagan i sami nie mamy mocy, żeby go uporządkować.
*
Powyższy tekst pochodzi z książki ks. Piotra Pawlukiewicza "Przestań się bać". Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK