Św. Faustyna - Sekretarka Bożego Miłosierdzia

s. M. Elżbieta Siepak ZMBM

www.faustyna.pl |

publikacja 04.10.2006 21:37

„Sekretarko najgłębszej tajemnicy mojej, wiedz o tym, że jesteś w wyłącznej poufałości ze mną; twoim zadaniem jest napisać wszystko, co ci daję poznać o moim miłosierdziu dla pożytku dusz, które czytając te pisma, doznają w duszy pocieszenia i nabiorą odwagi, aby zbliżyć się do mnie. A więc życzę sobie, abyś wszystkie wolne chwile poświęcała pisaniu” (Dz. 1693).

Fragment rękopisu Dzienniczka Fragment rękopisu Dzienniczka

Spis treści

Dom rodzinny - szkołą cnót chrześcijańskich


Siostra Faustyna przyszła na świat 25 sierpnia 1905 roku, jako trzecie z dziesięciorga dzieci w biednej rodzinie chłopskiej, zamieszkałej we wsi Głogowiec. Na chrzcie świętym w kościele parafialnym w Świnicach Warckich k/Łodzi otrzymała imię Helena. Rodzina Kowalskich utrzymywała się z niewielkiego gospodarstwa rolnego i pracy ciesielskiej ojca. Stanisław, głowa rodziny, był człowiekiem pobożnym i pracowitym, z natury bardzo surowym, o dużym poczuciu odpowiedzialności w wypełnianiu swoich obowiązków zawodowych i rodzinnych, i tego samego wymagał od dzieci. Karał surowo nawet za małe wykroczenia. Matka, Marianna z domu Babel, była osobą wrażliwą, uczuciową, łagodną, wyrozumiałą, pracowitą i wytrwałą. Uczyła Helenkę i jej rodzeństwo prawd wiary i tak jako ojciec - zasad moralności chrześcijańskiej, choć innymi metodami. Dzieci były wychowane więc w karności, posłuszeństwie, wielkim szacunku dla spraw Bożych. Od najmłodszych lat były też zaprawiane do pracy.

W domu Kowalskich wiara stanowiła zasadniczy element życia. Pan Bóg był w nim na pierwszym miejscu, dlatego w każdym dniu modlitwa harmonijnie łączyła się z pracą. Od rana ojciec śpiewał Kiedy ranne wstają zorze i Godzinki o Najświętszej Maryi Pannie; w Wielkim Poście śpiewano Gorzkie żale i skrupulatnie przestrzegano wszystkich postów. Choć rodzina żyła biednie i pracy było za dużo, to jednak zawsze znalazły się pieniądze na książkę religijną i czas na wspólną lekturę. Ona karmiła wyobraźnię małej Helenki, która od dziecięcych lat pragnęła żyć dla Boga, tak jak bohaterowie przeczytanych książek. Ich treści dobrze pamiętała i chętnie dzieliła się nimi z rówieśnikami przy pasieniu krów w czasie dziecięcych zabaw.

Religijny klimat rodzinnego domu sprzyjał budzeniu się żywego, osobistego kontaktu z Bogiem, który u Helenki nastąpił bardzo wcześnie, bo już w siódmym roku życia. Kiedy byłam na nieszporach, a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji - zapisała po latach w Dzienniczku - wtenczas po raz pierwszy udzieliła mi się miłość Boża i napełniła moje małe serce, i udzielił mi Pan zrozumienia rzeczy Bożych. Od tego dnia miłość Boża szybko rosła w jej duszy, rodząc gorące umiłowanie modlitwy, na która budziła się nawet w nocy. Gdy matka mówiła: Chyba ty dostaniesz pomieszania zmysłów, że nie spisz tylko się tak zrywasz... Śpijże! - Helenka odpowiadała: Ej, nie, mamusiu, chyba mnie tak anioł przebudza, żebym nie spała, żebym się modliła.

W dziewiątym roku życia, jak to było w zwyczaju, przystąpiła do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej. Z kościoła wracała do domu świadoma obecności Boskiego Gościa w swej duszy. Dlaczego nie idziesz razem z dziewczynkami? - zapytała ją po drodze sąsiadka. Ja idę z Panem Jezusem - odpowiedziała poważnie. Jej koleżanka cieszyła się tego dnia, że jest ładnie ubrana, a ja - wyszeptała radośnie Helenka - cieszę się, bo przyjęłam Pana Jezusa.

Pouczona o obowiązkach religijnych nie tylko sama pragnęła je wypełnić, ale starała się także, by inni mogli to czynić. Najważniejsza była dla niej niedzielna Msza święta. Aby w niej mogła uczestniczyć cała rodzina, o świcie wymykała się przez okno, by na miedzy wypaść krowy, nim trzeba będzie iść na Mszę świętą. A gdy nie miała w czym iść do kościoła, kryła się w ogrodzie z książeczką do nabożeństwa, aby w ten sposób duchowo uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas nie odpowiadała nawet na wołania matki, a gdy mijał czas Eucharystii, przychodziła i całując ją w rękę mówiła: Mamusiu, ty się nie gniewaj, bo Pan Jezus więcej by się gniewał, gdybym tego nie zrobiła
.
Wśród rodzeństwa wyróżniała się nie tylko pobożnością i umiłowaniem modlitwy, ale także pracowitością, posłuszeństwem i wielką wrażliwością na ludzką biedę. Chętnie pomagała rodzicom w różnych pracach, nieraz rezygnując z dziecięcych zabaw. Chciała być zawsze posłuszna i nigdy nie sprawić im przykrości. Już jako dziecko dostrzegała potrzeby ludzi biednych i szukała sposobów, aby przyjść im z pomocą. Pewnego dnia, przebrana za żebraczkę, wędrowała od domu do domu i odmawiając pacierze prosiła o wsparcie; innym razem urządziła loterię fantową, a uzbierane pieniądze oddała księdzu na pomoc dla biednych.

Do szkoły w Świnicach Warckich, którą otwarto dopiero w 1917 roku, chodziła tylko trzy lata. Naukę rozpoczęła mają 12 lat i choć uczyła się dobrze, szkołę musiała opuścić, by zrobić w niej miejsce młodszym dzieciom.
 

Powołanie


Jako kilkunastoletnia dziewczyna Helenka opuściła rodziny dom, wynosząc z niego skarb wiary, umiłowanie modlitwy, zdrowe zasady moralności chrześcijańskiej oraz takie cnoty jak: pracowitość, posłuszeństwo i duże poczucie odpowiedzialności. Pojechała najpierw do Aleksandrowa pod Łodzią na służbę do Leokadii Bryszewskiej, właścicielki piekarni i sklepu. Tam przeżyła tajemnicze wizje jasności, po czym wróciła do domu, by prosić o pozwolenie na wstąpienie do klasztoru. Rodzice, choć pobożni, nie chcieli oddać najlepszego dziecka i wymawiając się brakiem pieniędzy na posag odmówili zgody. W tej sytuacji Helenka znów pojechała na służbę, tym razem do Łodzi. Pracowała najpierw u tercjarek franciszkańskich, a potem u właścicielki sklepu spożywczego, Marcjanny Sadowskiej, której prowadziła dom i zajmowała się dziećmi. Była zgodliwa i śmieszka - wspomina jej chlebodawczyni. - Wieczór jak siadała na stołku, troje moich dzieci zaraz koło niej się zebrało. Lubiły ją, bo im opowiadała bajki (...). Jak z domu wyjechałam, to byłam spokojna, bo ona w domu lepiej zrobiła niż ja (...). Miła, grzeczna, pracowita. Nic złego na nią powiedzieć nie mogę, bo była aż za dobra. Taka dobra, że nie ma słów na to.

Wobec braku zgody rodziców na wstąpienie do klasztoru, Helenka usiłowała zagłuszyć w sobie głos Bożego powołania, który - jak pisze w Dzienniczku - odczuwała w duszy już od siódmego roku życia. Pewnego dnia w 1924 roku, wraz z dwiema siostrami i koleżanką, wybrała się na zabawę; w czasie tańca zobaczyła umęczonego Chrystusa, który z wyrzutem zapytał: Dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzić będziesz? Wstrząśnięta tą wizją, opuściła towarzystwo i poszła do najbliższego kościoła - łódzkiej katedry. Tam leżąc krzyżem przed Najświętszym Sakramentem, prosiła Pana Jezusa, aby dał jej poznać, co ma czynić dalej. W odpowiedzi usłyszała: Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru.

O swej decyzji powiedziała siostrze, która podobnie jak ona sama pracowała u zamożnej rodziny, i prosiła, by pożegnała rodziców. Niczego z sobą nie zabierając, pojechała do stolicy. Miasta nie znała, więc znów pierwsze kroki skierowała do kościoła (p.w. Św. Jakuba na Ochocie). Tam od księdza proboszcza otrzymała adres pewnej rodziny, u której mogła się zatrzymać, dopóki nie znajdzie miejsca w klasztorze. W tym czasie - napisała w Dzienniczku - szukałam klasztoru, jednak gdzie zapukałam, wszędzie mi odmówiono. Ból ścisnął mi serce i rzekłam do Pana Jezusa: Dopomóż mi, nie zostawiaj mnie samą.

W końcu zapukała do domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie przy ul. Żytniej. Po krótkiej rozmowie, ówczesna przełożona domu m. Michaela Moraczewska kazała jej zapytać Pana domu, czy ją przyjmuje. Helenka wiedziała, że ma iść do kaplicy, gdzie w odpowiedzi na swoje pytanie usłyszała: Przyjmuję, jesteś w sercu moim. Gdy te słowa powiedziała przełożonej, ta oznajmiła: Jeżeli Pan przyjął, to i ja przyjmuję. Ale jeszcze ponad rok przebywała na służbie u Aldony Lipszyc w Ostrówku, by zarobić sobie na skromna wyprawę.
 

Tu cię wezwałem, a nie gdzie indziej


1 sierpnia 1925 roku Helena przekroczyła próg klauzury warszawskiego domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. W Dzienniczku wyznała: Zdawało mi się, że wstąpiłam w życie rajskie. Jedna się wyrywała z serca mojego modlitwa dziękczynna.

Po kilku tygodniach przeżyła jednak silną pokusę przeniesienia do innego zakonu, w którym byłoby więcej czasu na modlitwę. Wtedy Pan Jezus, ukazując jej swe umęczone i zranione oblicze, powiedział: Ty mi wyrządzisz taką boleść, jeżeli wystąpisz z tego zakonu. Tu cię wezwałem, a nie gdzie indziej i przygotowałem wiele łask dla ciebie.

Zgromadzenie, do którego Pan Jezus powołał Helenę Kowalską, prowadziło tzw. Domy Miłosierdzia, w których zajmowało się wychowaniem dziewcząt i kobiet, potrzebujących głębokiej odnowy moralnej. Każda członkini Zgromadzenia, niezależnie od rodzaju wykonywanej pracy, żywo uczestniczyła w Jezusowym dziele ratowania na wieczność tego, co - po ludzku sądząc - zginęło.

Pierwsze miesiące życia zakonnego spędziła w Warszawie, po czym wyjechała do domu Zgromadzenia w Krakowie, by dokończyć postulat i odbyć próbę w nowicjacie. W czasie ceremonii obłóczyn otrzymała imię Siostry Marii Faustyny. Po dwóch latach złożyła pierwsze śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, które co roku ponawiała przez pięć lat, by 1 maja 1933 r. w Krakowie złożyć śluby wieczyste.

Jestem w Nim, a On we mnie - zanotowała w Dzienniczku. - W chwili, kiedy mnie ksiądz biskup wkładał obrączkę, Bóg przeniknął całą istotę moją (...). Obcowanie moje jest tak ścisłe od tych ślubów wieczystych, jakiego nigdy przedtem nie miałam. Czuję, że kocham Boga, i czuję, że On mnie kocha. Dusza moja, skosztowawszy Boga nie umiałaby żyć bez Niego.

Siostra Faustyna przebywała w wielu domach, najdłużej w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc głównie obowiązki kucharki, ogrodniczki i furtianki. Na zewnątrz nic nie zdradzało jej niezwykle bogatego życia mistycznego. Gorliwie spełniała powierzone obowiązki - wspominały po latach jej współsiostry. - Regułę zakonną spełniała wiernie i skrupulatnie. Była bardzo skupiona, milcząca, zjednoczona z Panem Jezusem, a przy tym naturalna, radosna, prosta i roztropna. W kontaktach z bliźnimi odznaczała się subtelnością, życzliwością i wielką miłością, jaką miała do każdego człowieka.

Głębię jej życia duchowego odsłonił dopiero Dzienniczek. Uważna lektura tych zapisków daje obraz wysokiego stopnia zjednoczenia jej duszy z Bogiem oraz jej wysiłków i zmagań na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Jezu mój - wyznała w Dzienniczku - Ty wiesz, że od najwcześniejszych lat pragnęłam zostać wielką świętą, to jest pragnęłam Cię kochać tak wielką miłością, jaką Cię jeszcze dotychczas żadna dusza nie kochała.

Pan hojnie nagradzał jej wysiłki, udzielając daru kontemplacji i głębokiego poznania tajemnicy Bożego miłosierdzia. Obdarzył ją też wielkimi, nadzwyczajnymi łaskami, jak: wizje, objawienia, ukryte stygmaty, mistyczne zrękowiny i zaślubiny, dar proroctwa, czytania w duszach i inne. Tak bardzo ubogacona łaskami napisała: Ani objawienia, ani zachwyty, ani żadne dary (...) nie czynią mnie doskonałą, ale wewnętrzne zjednoczenie mojej duszy z Bogiem. Te dary są tylko ozdobą duszy, ale nie stanowią treści ani doskonałości. Świętość i doskonałość moja polegają na ściślejszym zjednoczeniu woli mojej z wolą Bożą.

W życiu duchowym Siostry Faustyny wyrzeźbił Pan Jezus dwie charakterystyczne rysy, którymi miała się odznaczać jako apostołka Bożego Miłosierdzia: bezgraniczną ufność, czyli całkowite zawierzenie Bogu, i czynną miłość bliźniego posuniętą aż do heroizmu. Jeżeli przez ciebie żądam czci dla Mojego miłosierdzia - powiedział Pan Jezus - to ty powinnaś się pierwsza odznaczać tą ufnością w miłosierdzie moje. Żądam od ciebie uczynków miłosierdzia, które mają wypływać z miłości ku mnie. Miłosierdzie masz okazywać zawsze i wszędzie bliźnim, nie możesz się od tego usunąć ani wymówić, ani uniewinnić.

Siostra Faustyna świadoma była działania Boga w swej duszy i wielkodusznie podejmowała współpracę z Jego łaską. O mój Jezu - modliła się - każdy ze świętych Twoich odbija jedną z cnót twoich na sobie; ja pragnę odbić twoje litościwe i pełne miłosierdzia Serce (...). Miłosierdzie Twoje, o Jezu, niech będzie wyciśnięte na sercu i duszy mojej jako pieczęć, a to będzie odznaką moją w tym i przyszłym życiu.
 

Ku pełni życia


Droga do zjednoczenia z Bogiem zawsze prowadzi przez krzyż. Cierpienie oczyszcza duszę, czyniąc ją zdolną do coraz pełniejszego udziału w życiu Bożym, i pozwala uczestniczyć w zbawczym dziele Jezusa Chrystusa. Tej sztuki uczyła się Siostra Faustyna stopniowo już od najmłodszych lat. Wśród doświadczeń - postanawiała - upatrywać miłującą rękę Bożą. Rozumiała, że im miłość nasza stanie się czystsza, tym ogień cierpień mniej będzie miał w nas do trawienia i cierpienie przestanie być dla nas cierpieniem. Stanie się rozkoszą. Za łaską Bożą - zanotowała w Dzienniczku - teraz otrzymałam to usposobienie serca, że nigdy nie jestem tak szczęśliwa jak wówczas, kiedy cierpię dla Jezusa.

Surowy tryb życia i wyczerpujące posty, jakie praktykowała jeszcze przed wstąpieniem do Zgromadzenia, tak osłabiły jej organizm, że w postulacie wysłano ją do podwarszawskiego Skolimowa dla podratowania zdrowia. Po pierwszym roku nowicjatu przyszły niezwykle bolesne doświadczenia mistyczne, tzw. nocy ciemnej, a potem cierpienia duchowe związane z realizacją posłannictwa, jakie otrzymała od Chrystusa Pana. W roku 1934, w Wielki Czwartek, złożyła siebie w ofierze za grzeszników i z tego tytułu doznawała także różnych cierpień, aby przez nie ratować dusze. Potrzeba mi cierpień twoich dla ratowania dusz - pouczył ją Pan Jezus. - Wiedz, że twoje ciche męczeństwo w zupełnym poddaniu się woli mojej wprowadza wiele dusz do nieba, a kiedy ci się zdaje, że cierpienie przechodzi siły twoje, patrz w rany Moje (...). Rozważanie Mojej męki dopomoże ci wznieść się ponad wszystko.

W ostatnich latach jej życia wzmogły się cierpienia wewnętrzne, tzw. biernej nocy ducha, i dolegliwości organizmu: rozwinęła się gruźlica, która zaatakowała płuca i przewód pokarmowy. Z tego powodu Siostra Faustyna dwukrotnie po kilka miesięcy przebywała w szpitalu na Prądniku w Krakowie, gdzie przyjęła sakrament namaszczenia chorych.

Stamtąd sierpniu 1938 roku pisała do przełożonej generalnej m. Michaeli Moraczewskiej: Najdroższa Mateczko, zdaje się, że jest to ostatnia nasza rozmowa na ziemi. Czuję się bardzo słabiutka piszę drżącą ręką. Cierpię tyle, ile znieść jestem zdolna. Jezus nie daje ponad siły. Jeżeli cierpienia są wielkie, to i łaska Boża jest potężna. Zdana jestem całkowicie na Boga i Jego świętą wolę. Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem. Śmierć mnie nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój. W tym liście podziękowała za dobro, jakiego doświadczyła w Zgromadzeniu od momentu wstąpienia, przepraszała za wszystkie niewierności wobec reguły i prosiła o błogosławieństwo na godzinę śmierci. W zakończeniu pisała: Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp tronu Bożego.
 

Do klasztoru w Krakowie-Łagiewnikach wróciła za szpitala na kilkanaście dni przed śmiercią. W dniu wyjazdu ze szpitala dr Adam Silberg poprosił ją o obrazek św. Teresy stojący na szafce, który chciał zawiesić nad łóżkiem swojego dziecka. Siostra pielęgniarka radziła, by go zdezynfekować, ale lekarz odpowiedział: Święci nie zarażają.

Na kilka dni przed śmiercią odwiedził ją ks. Michał Sopoćko. Siostra Faustyna zajęta obcowaniem z Ojcem niebieskim nie pragnęła już tej rozmowy. Wtedy swemu wileńskiemu kierownikowi duszy, który był pomocą daną jej przez Boga dla realizacji misji miłosierdzia, wyjawiła datę swojej śmierci. Robiła wrażenie nadziemskiej istoty - pisał we wspomnieniach ks. M. Sopoćko. - Wówczas już nie miałem wątpliwości, że to, co się znajduje w Dzienniczku o Komunii świętej, udzielanej w szpitalu przez anioła, odpowiada rzeczywistości.

W klasztorze, zgodnie z regułą, poprosiła do siebie wszystkie siostry, aby podziękować za oddane przysługi, przeprosić za ewentualne wykroczenia i pożegnać. Swoim zachowaniem, pogodą ducha, cierpliwością i pełnym miłości poddaniem się woli Bożej budowała wszystkich. Przełożonej, m. Irenie Krzyżanowskiej, oznajmiła, że jest spokojna o sprawy kultu Miłosierdzia Bożego; sama pragnie jedynie spełnienia woli Bożej. Potem dodała: Pan Jezus chce mnie wywyższyć i Zgromadzenie będzie miało przeze mnie wiele pociechy. Widać było jej wielkie zjednoczenie z Bogiem i jakąś ciszę wewnętrzną - wspominała przełożona - której nieraz nie chciałam przerywać rozmową.

Piątego października 1938 roku przyszedł do niej o. Józef Andrasz SJ i Siostra Faustyna ostatni raz się wyspowiadała. Późnym wieczorem przy jej łóżku zgromadziły się siostry i razem z kapelanem odmawiały modlitwę za konających. Siostra Faustyna, przytomna i świadoma ostatnich chwil życia na ziemi, modliła się razem z nimi. O godz. 2245 cicho odeszła do domu Ojca niebieskiego, by tam wiecznie śpiewać pieśń niezgłębionego miłosierdzia Pańskiego.

Zupełnie wyniszczona fizycznie, w pełni dojrzała duchowo i mistycznie zjednoczona z Bogiem, zmarła w opinii świętości, mając zaledwie 33 lata, w tym 13 lat życia zakonnego. W Dzienniczku napisała: Nie zapomnę o tobie, biedna ziemio. Choć czuję, że cała natychmiast zatonę w Bogu jako w oceanie szczęścia, lecz nie będzie mi to przeszkodą wrócić na ziemię i dodawać odwagi duszom, i zachęcać je do ufności w miłosierdzie Boże. Owszem, to zatopienie w Bogu da mi nieograniczoną możność działania.

W latach II wojny światowej szybko upowszechniało się nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego, a ks. Michał Sopoćko ujawnił, kim była jego inicjatorka. Z roku na rok rosła więc sława świętości życia Siostry Faustyny i spełniły się jej prorocze słowa: Czuję dobrze, że posłannictwo moje nie skończy się ze śmiercią, ale się dopiero zacznie.

Przed śmiercią o jej głębokim życiu mistycznym i misji, jaką miała do spełnienia, wiedziało zaledwie kilka osób. Dzisiaj orędzie Miłosierdzia obiegło już wszystkie kontynenty i zdobywa coraz szersze kręgi duchowieństwa i wiernych.

Do kaplicy klasztornej w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie znajduje się łaskami słynący obraz Pana Jezusa Miłosiernego i gdzie od 1966 roku spoczywają doczesne szczątki Siostry Faustyny, pielgrzymują ludzie z całej Polski i wielu krajów świata, aby w tym miejscu prosić o wstawiennictwo pokorną Apostołkę Bożego Miłosierdzia. O skuteczności jej pośrednictwa świadczą tysiące podziękowań za otrzymane łaski i doczesne dobrodziejstwa.

Proces informacyjny dotyczący heroiczności jej życia przeprowadzono w Krakowie w latach 1965-67. W tym czasie jej doczesne szczątki przeniesiono z cmentarza zakonnego do kaplicy. W roku 1968 otwarto w Rzymie proces beatyfikacyjny, który został ukończony dekretem o heroiczności cnót Siostry Faustyny i dekretem o cudzie wyproszonym przez jej wstawiennictwo. Aktu beatyfikacyjnego dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II 18 kwietnia 1993 roku na Placu Św. Piotra w Rzymie. Relikwie świętej Siostry Faustyny od tego dnia spoczywają na ołtarzu pod łaskami słynącym obrazem Jezusa Miłosiernego w sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach.

Kanonizacja Siostry Faustyny miała miejsce 30 kwietnia 2000 r. również na Placu Świętego Piotra w Rzymie - wówczas to Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił II Niedzielę Wielkanocną Niedzielą Miłosierdzia Bożego obowiązującą w całym Kościele.


Materiał ze strony: www.faustyna.pl