Kiedy zaś on zwlekał, mężowie ci chwycili go, jego żonę i dwie córki za ręce – Pan bowiem litował się nad nimi – i wyciągnęli ich, i wyprowadzili poza miasto.
Patrzę na Lota, który się zadomowił, zakorzenił, można chyba zaryzykować stwierdzenie, że "obrósł w piórka". Jest mu dobrze, mimo całego zła, które widzi wokół siebie. Lota, którego aniołowie na siłę wyciągają z miasta, i który jeszcze się kłóci, że jeśli już koniecznie musi je opuścić, to upiera się przy "przesiedleniu" do innego miasta. Uratowany na siłę, pewnie oprzytomniał dopiero po fakcie. Dopiero, gdy zobaczył dym w miejscu, w którym mógłby przecież być...
I drugi obraz. Szalejącej burzy i snu Tego, od którego oczekujemy ratunku. Ludzi walczących o życie, tyleż szaleńczo co - wydaje się - z mizernymi szansami na zwycięstwo...
Boży ratunek. Czasem prawie pod przymusem. Prawie, bo przecież Lot mógł odmówić. Czasem przychodzi w ostatniej sekundzie, niemal spóźniony. Ale przecież przychodzi. Niezawodnie. Bo nie drzemie i nie odpoczywa Ten, w którym pokładamy nadzieję.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.