Trudności sprawiają nieraz, że człowiek popada w jakąś niemoc. Nic się nie da zrobić, nawet z pomocą innych, będzie już tylko gorzej, trzeba się pogodzić… Bywa, że ten pesymizm to realne spojrzenie na sprawy. Gdy przychodzi nieuleczalna choroba, kalectwo… Ale gdy chodzi o sprawy wiary, nie!, tu nie można upadać na duchu. Przecież z nami jest ten, który wszystko może! Jeśli On zechce… A przecież nie jest tak, że doprowadzenie ludzi do zbawienia to tylko nasz, ludzi problem. Bogu też zależy, prawda?
Pisze św. Paweł do Tymoteusza, by rozpalił na owo swój charyzmat. Bo – uwaga –„nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości oraz trzeźwego myślenia”. Jakże i dziś aktualne! W obliczu niechęci czy często nawet już wrogości, z jaką się coraz częściej spotykamy, nie mamy się bać, nie mamy się tchórzliwie chować i udawać, że nas nie ma. Mamy moc! Ale nie moc, która ma innych niszczyć, ale moc, która pomaga nam mimo wszystko kochać. Kochać nawet tych, którzy nam złorzeczą. Nie naiwnie, „mdlesłodko”. Zachowując trzeźwe myślenie, nieraz nazywając rzeczy po imieniu. Ale zawsze widząc w bliźnich, nawet tych wrogo do nas nastawionych, ludzi za których umarł Chrystus. Ludzi, których trzeba jakoś zaprowadzić do Jezusa….
Moc, miłość, trzeźwe myślenie. Tego nam trzeba. Nie strachu, nie kulenia się…