Czytam przewidziany w liturgii na dziś fragment pierwszego listu św. Pawła do Koryntian. I jestem trochę spłoszony. Bo oczekiwałbym raczej jakiegoś zbudowania. Jak w Ewangelii, gdzie Jezus chwali wiarę setnika. Albo wezwania do takie czy innej postawy. Tymczasem dowiaduję się o nieporządkach w gminie korynckiej. I to takich, które – patrząc z dzisiejszej perspektywy – wręcz podważają sens nazywania tamtej wspólnoty Kościołem: nie rozumieli czym jest Eucharystia, lekceważyli ją, myląc z jakąś biesiadą. To jeszcze był Kościół?
Ano widać był. Zaraz przypominają mi się różne nieporządki w dzisiejszym Kościele. Nie tylko natury obyczajowej. I konstatuję, że widać Kościół to zawsze też ludzie czegoś nie rozumiejący. Nawet jeśli mają profesorskie tytuły. I często też ludzie słabi i grzeszni. Co gorsza, ślepi na to siedzące w nich zło. To, co nazywamy dziś jakimś kryzysem, jest tak naprawdę permanentnym stanem Kościoła. Nie, nie gorszę się tym, co działo się w Koryncie. Przeciwnie: nabieram otuchy. Bo uświadamiam sobie – choć niby powinno być to dla mnie oczywiste – że błądzenie i grzech nie jest przeszkodą, by Kościół trwał. I by stale wychowywał grzesznych do świętości.
Innego wymiaru w tym świetle nabierają słowa Jezusa, że nie przyszedł powołać sprawiedliwych, ale grzeszników. Obyśmy tylko wszyscy choć próbowali stawać się świętymi.
Dodaj swój komentarz »