Posiadamy wszystko, by dojrzewać. Dojrzewając spodziewamy się.
Widzimy zagrożenia, czyhające niebezpieczeństwa i czujemy paraliżujący bezwład. Już nie pochyleni, ale pełzający.
Miłość, tak często odmieniana przez wszystkie przypadki, nie jest pięknym uczuciem. Jest relacją. Czasem trudną.
Z owocami bywa różnie, fundamenty się chwieją, ręce puste, a Ewangelię czasem trudno zanieść do pokoju dzieci. Czego brakuje?
Co przeżywała stojąc i patrząc na agonię Umiłowanego? Sama uległość Syna także Ją uczyniła uległą?
Od dłuższego mówi się o prywatyzacji doświadczenia religijnego. Można zastanawiać się, czy nie jest to proces, trwający od stuleci.
Choć uniżony, ogołocony tak bardzo podobny do ludzi, jednak zwycięski, żywy, wywyższony, Pan. Dlatego przykuwa wzrok.
Między tym, czego brakuje, a tym, co już mamy. Z „Chrystusem powstaliście z martwych”.
Zapuszczenie korzeni w Chrystusie nie oznacza początku duchowej idylli. Uwicia spokojnego gniazda przy ołtarzach Pana Zastępów.
Włączenie do ludu Bożego ryt udzielania sakramentu chrztu świętego nazywa przyobleczeniem się w Chrystusa.
Przecież słabi jesteśmy.