On przyszedł, aby ocalić wszystkich.
Ile razy wołaliśmy, a Bóg ocalił, wybawił, wspomógł. Tylko co dalej?
Łatwo jest mówić Bóg mnie ocalił. Postawił na nogi. Podniósł z błota. Mówi do mnie życzliwie. Ale trudniej ocalić Boga. Gdy widzę, jak jest poniewierany, wyśmiewany, lekceważony, spychany na margines, wdeptywany w błoto.
By nas ocalił od śmierci. Byśmy doświadczyli radości i wesela w Jego dniu.
Jaki ma sens wołać, do tego, który dopuścił do takiego nieszczęścia? Jak Go przekonać, by ocalił?
Świętowanie Chrystusa jak Króla, jest głoszeniem, że wszystkie nasze codzienne ofiary mają sens, bo zostają w Chrystusie ocalone i złożone przed Ojcem, a każde staranie o dobro zostaje włączone w przybliżenie się Królestwa, o które prosimy codziennie w Modlitwie Pańskiej.
Wobec Boga żadne zło nie może się ostać, a Święty Boga ma moc, aby nas ocalić.
Wiara, która ma nas ocalić, wydaje się czasem tak absurdalnie uboga. Ot, obraz niby nocne widziadło...
Grozi nam niepewność? Czy raczej upadamy przez pychę, sądząc, że nasza duchowa głębia, bogactwo wiary nas ocalą?
Niezwykle trudno w bólu przyjąć, że moje cierpienie dla kogoś może być ocaleniem. Odpowiedzią na czyjś krzyk: „ratuj”!
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...