Pytanie o gotowość zmierzenia się z krzyżem budzi strach. Bo krzyż w przekonaniu większości jest czymś, co rujnuje szczęście.
Jak wytrwać w miłości Jezusa? Poszukiwać Jego woli, żyć Jego przykazaniami, jednak nie ze strachu, lecz z miłości
Z zamkniętymi oczami uciekam przed strachem, przed własnym życiem – bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, więc…
Nie przysporzy Kościołowi nowych powołań narzekanie na ich brak. Bo powołanie nie rodzi się z narzekania i strachu. Rodzi się z fascynacji.
Można miłować Głowę nie miłując Ciała, twierdząc w dodatku "znam Go"? A ten paniczny strach przed Jego Ciałem... Przed tą zapiekłą skamieliną...
Uczyć się wypełniać nakazy, dane mi przykazania z miłości, nie z wyrachowania, nie z chęci zasługiwania na cokolwiek i nie ze strachu...
Uczniowie wędrujący do Emaus mieli w sercu zamęt, a pewnie i poczucie porażki, strach. Być może do tego przyznać się nam najtrudniej – do rozczarowania chrześcijaństwem...
Czego jeszcze trzymam się kurczowo, ze strachu, że gdy to zniknie, odejdzie, to stanie się coś złego, a ten brak będzie nie do uniesienia?
Przychodzę. Nie ze strachu. Nie pod wpływem gróźb i nakazów. Nie z naręczem dobrych uczynków i nie z zamiarem odbycia wielkiej i ciężkiej pokuty...
Nasz świat, a z nim nasze poczucie bezpieczeństwa może się rozsypać w proch. Ale nie trwóżcie się – mówi Jezus. Nie dajcie się zwieść strachowi.
Da się zamknąć Tego, który tchnie kędy chce, prowadzi do całej prawdy, mówi co usłyszy, w jakiejkolwiek liczbie skończonej?