Ważne jest jednak to, by – nie ujmując się za sobą – ujmować się za innymi. Odwrócić wzrok od siebie...
Żyją wśród nas ludzie ledwie widoczni, bo ukryci w tłumie. Ale czujny wzrok Jezus potrafi ich obecność dostrzec...
Czasem Bóg próbuje człowieka. Ot, niepozorne gniazdo jaskółcze uruchamia lawinę. Wzrok, bieda, rodzina, śmiech. Po ludzku człowiek zostawiony samemu sobie.
Wytężyć wzrok, zmobilizować zmysły, w ciemności poszukiwać liter i z trudem składać z nich słowa i zdania. Wygrać walkę z ciemnością.
Żeby za wszystko Bogu dziękować i we wszystkim wielbić Ojca, człowiek potrzebuje dobrego wzroku. Bo wszystko zależy od tego, jak patrzymy.
Iść z podniesioną głową to: patrzeć w przyszłość, cieszyć się, nie lękać się wyzwań, bystrym wzrokiem ogarniać rzeczywistość, mieć szerokie horyzonty...
Zdumienie rodzi się niekiedy z olśnienia. Znacznie częściej z odkrycia czegoś, co od zawsze było w zasięgu ręki, wzroku czy słuchu.
Bóg nie odwraca wzroku. Nasze cierpienie nie jest mu obojętne. Przychodzi, by uwalniać. By wyprowadzać ze śmierci do życia. By obdarowywać ponad miarę.
W wielkim pragnieniu bycia dostrzeżonym łatwo przegapia się innych. Czasem celowo: przecież konkurują ze mną o czyjś wzrok i uznanie. Łatwo też przegapić stającego obok Boga.
Przy wszystkich wymaganiach tego czasu – zakupach, przesyłkach, pieczeniu, dekorowaniu, rozrywce – nazbyt łatwo można oderwać wzrok od Jezusa. Jak więc możemy sprawić, by ten Adwent był inny?
Moc, miłość, trzeźwe myślenie. Tego nam trzeba. Nie strachu, nie kulenia się…