Jeśli Chrystus zmartwychwstał, to jest spora szansa, że ja też. Przecież obiecał. Poszedł tylko przygotować nam miejsce.
Tylko Bóg może śmierć uczynić życiodajną, a zabierając serce, kamienne serce, nie pozbawić człowieka życia.
Czemu najważniejszy jestem dla siebie ja sam, a nie Bóg i drugi człowiek? Czemu tak trudno przychodzi mi zerwanie z grzechem, z nałogami?
Jednak stawiając wymagania, daje człowiekowi też wskazówki, dzięki którym człowiek może się przygotować do pełnienia każdego zadania.
Jak bardzo trzeba być rozczarowanym Bogiem, pełnym niezrozumienia, nieufności, zwątpienia w Jego wszechmoc i wszechwiedzę, by Go sprzedać za 30 srebrników?
Nie można poprzestać na wiedzy o swojej słabości, o grzeszności. Nie można uznać, że nic się nie da z tym zrobić i fatalistycznie zgodzić się na własną słabość, na grzech, na zło.
Trudno człowiekowi przyjąć, że w swoim życiu ma służyć. Bycie sługą oznacza bowiem zapomnienie o samym sobie, a zwrócenie się – i to zwrócenie się w sposób radykalny – ku Bogu, ku drugiemu człowiekowi.
Jezus uczy nas bycia posłusznym Bogu nie tylko wtedy, gdy inni nas chwalą i wysławiają pod niebiosa, ale przede wszystkim wtedy, gdy ludzie niszczą nasze plany, marzenia, gdy wyrządzają nam zło.
Mniejsze zło. Lepiej będzie, jeśli zginie jeden człowiek, niżby miał zginąć cały naród. Logiczne. Bardzo logiczne. Jedno życie za wiele. Czyż nie LEPIEJ?
„Każdy dobry czyn musi zostać przykładnie ukarany!” – powtarzam w rozgoryczeniu znane powiedzenie.