Św. Benedykt z Nursji, pisząc swą regułę dla mnichów, pisał ją dla ludzi, którzy nie mieli w życiu innego celu poza Bogiem. Czyż jednak istnieje jakiś inny cel?
Wszyscy ludzie szukają Boga, czy wiedzą o tym, czy nie. Jak powiedział św. Paweł do obywateli Aten: Bóg, który stworzył świat i wszystko, co na nim... wywiódł cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. Określił właściwe czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy może nie dotkną Go i znajdą niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. W Nim bowiem żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,24–28). Nawet ci, którzy mówią, że nie wierzą w Boga, szukają Go przez to właśnie, że Mu zaprzeczają. Nie zaprzeczaliby bowiem Jego istnieniu, gdyby nie myśleli, że ich zaprzeczenie jest prawdziwe. A Bóg jest źródłem wszelkiej prawdy.
Pośród samych wierzących niektórzy szukają Boga bardziej, wyraźniej i gorliwiej od innych. Mnisi nie mają innego zajęcia w życiu, niż szukanie Boga. To właśnie czyni życie monastyczne tak zasadniczo prostym. Cóż może być prostszego od szukania kogoś, kogo już znaleźliśmy? Taka, w gruncie rzeczy, jest natura owego poszukiwania: uświadamianie sobie tego, żeśmy Go znaleźli. Świadomość ta bierze początek w akcie wiary, a wypełnia się w doświadczeniu obecności Boga oraz Jego niezbadanej i nieokreślonej tożsamości, którą dane jest nam poznać, gdy Jego miłosierdzie zstępuje do naszych dusz, które istnieją już tylko w Nim, przez Niego i dla Niego.
O tej koncepcji życia monastycznego jako szukania Boga, w którym nic nie ma być przedkładane nad miłość Chrystusa, św. Benedykt mówi nie inaczej, jak w najprostszych i najbardziej konkretnych słowach. Nigdzie nie docenia się bardziej konkretnej rzeczywistości prostej, codziennej egzystencji ludzkiej niż w klasztorze, gdzie mnisi, przez swą „ucieczkę od świata” nie tylko już znaleźli Boga, ale w Nim właśnie odnaleźli świat. Nikt lepiej od mnicha nie rozumie godności pracy fizycznej – nie dlatego, jakoby praca była pokutą, ćwiczeniem ascetycznym, źródłem środków do życia lub czymś w tym rodzaju; praca jako taka jest oddawaniem czci Bogu w świecie, który jest uświęcony obecnością Boga-Stwórcy i Odkupiciela.
Dlatego też św. Benedykt nie używa takich terminów jak „życie liturgiczne”, „życie kontemplacyjne”, „kontemplacja natchniona”. Nie troszczy się też zupełnie o teoretycznie możliwe przeciwieństwo pomiędzy „oficjalną modlitwą publiczną” a „modlitwą prywatną”, pomiędzy modlitwą „ustną” a „myślną”. Nie martwi się zbytnio o sprecyzowanie, w którym momencie kontemplacja przestaje być „nabyta” a staje się „wlana” – lub czy takie dwie kategorie w ogóle naprawdę istnieją. Tego rodzaju abstrakcyjne kwestie stanowią przedmiot współczesnych dysput teologicznych, nie były one jednak zbyt ważne dla ludzi, którym życie upływało nie na dyskusjach o „duchowości”, lecz na miłowaniu Boga. Miłość ta prowadziła ich do wiedzy, będącej prawdziwym życiem, życiem wiecznym. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3).
Takie są istotne powody, dla których mnisi byli prawdziwymi kontemplatykami, dla jakich wchodzili oni tak głęboko w doświadczanie tajemnic Boga, które nazywa się „kontemplacją wlaną”, i dla jakich, równocześnie, osiągali cel, do którego „liturgia” i „życie liturgiczne” mają w swym zamyśle prowadzić.
My, potomkowie św. Benedykta, nękani często przez niektóre z wyżej wspomnianych abstrakcyjnych kwestii powinniśmy raz na zawsze zrozumieć, że zaniechanie teoretycznych dysput niekoniecznie oznacza rezygnację z wartości, które są przedmiotem dyskusji. Przeciwnie, jedyny sposób, w jaki możemy wejść w posiadanie tych rzeczywistości, które leżą u samych podstaw naszego mniszego życia, to przestać rozprawiać na ich temat a przyłożyć się do nich tak, aby przeżywać je jako pracę nad naszym powołaniem kontemplacyjnym.
Mówiąc o tym, że Divinum Officium, „dzieło Boże”, zajmuje najważniejsze miejsce w życiu mnicha, św. Benedykt potwierdza jedynie tę prawdę, iż mnich przyszedł do klasztoru szukać Boga. Termin opus Dei (dzieło Boże) oznacza śpiewanie godzin kanonicznych modlitwy wspólnoty monastycznej. Na oficjum chórowe składają się przede wszystkim psalmy. Jednak twierdząc, że głównym celem życia mniszego jest śpiewanie psalmów, nadalibyśmy bez wątpienia zupełnie fałszywe znaczenie monastycyzmowi. Nie trudno dostrzec, dlaczego. Jeżeli bowiem definiujemy życie mnisze jedynie w terminach zewnętrznych zobowiązań, które mnich musi wypełnić, szybko tracimy z oczu cel, jaki przyświecał Prawodawcy. To nie mnich żyje dla obowiązku, lecz obowiązek istnieje ze względu na mnicha. Obowiązki i powinności są jedynie znakami, wskazującymi drogę do pewnego ostatecznego celu, w którym spełnia się nasza natura i jej możliwości. Wypełnienie obowiązku samo z siebie nie może zaspokoić naszych dążeń, ale doprowadza ono do zetknięcia się z Tym, którego szukamy. Jednoczy nas z Bogiem, łącząc naszą i Jego wolę. A tam, gdzie obowiązek jest formą modlitwy, jedność jest czymś więcej niż zgodnością niezależnej woli dwóch osób. Modlitwa wymaga rozumienia. Psalmy wprowadzają nasze serca i umysły w obecność Boga żywego. Napełniają nasze myśli Jego Prawdą, by zjednoczyć nas z Jego Miłością. Istnieje więc różnica między modleniem się, a „odmawianiem modlitw”. Zapewne jestem w stanie, powierzchownie wypełnić obowiązek „odmawiając modlitwy”, ale naprawdę jestem mnichem po to, aby się modlić, ponieważ w modlitwie znajduję Boga.
O wartości dzieła Bożego, opus Dei, decyduje nie tyle to, iż jest to praca czy służba (opus), lecz to, że jest to służba Bogu. Wszystko, co czyni mnich, jest służeniem Bogu. Jednak opus Dei skierowane jest ku Bogu w sposób doskonalszy i bardziej bezpośredni. Przenika najskrytsze zakamarki duszy mnicha głębiej, niż jakiekolwiek inne działania. Oczywiście, pozwalam sobie teraz na swobodę wobec terminu, użytego przez św. Benedykta i włączam w zakres jego znaczenia Mszę św., która jest naszą „Liturgią” w najściślejszym sensie, i dla której oficjum stanowi tylko oprawę liturgiczną.
Oto dlaczego opus Dei otwiera nam dostęp do najgłębszych źródeł wewnętrznej kontemplacji.
Nie wolno nam wyobrażać sobie, że śpiewanie psalmów wiąże się z „techniką” kontemplacji. Nie można uważać psalmów za instrumenty duchowe, które, kiedy się nimi odpowiednio manipuluje, doprowadzają nas do pewnego szczególnego stanu psychicznego. Jest całkowitą prawdą, że tradycja mnisza zawsze widziała „psalmodię” jako krok ku „kontemplacji”, a Ojcowie zawsze uważali kontemplację za doświadczanie Boga. A skoro jest ona doświadczaniem, w sposób oczywisty wprowadza nas w stan psychiczny, lub przynajmniej w akt psychiczny. Spośród Ojców Kościoła, który o doświadczeniach kontemplacji ma najwięcej do powiedzenia, jest św. Grzegorz Wielki. W „duchowości liturgicznej” Grzegorz jawi się jako postać pierwszej wielkości, skoro od jego imienia biorą nazwy sakramentarz i śpiew gregoriański. Wspominam o tym by ukazać, że mityczne przeciwieństwo między „modlitwą liturgiczną” a „doświadczeniem kontemplacyjnym”, tak obecnie podniecające niektórych, było Ojcom nieznane. „Liturgia” i „kontemplacja” łączyła się dla nich w spontanicznej harmonii, obie bowiem były wyrazem podstawowej potrzeby Boga i obie miały swój udział w zaspokajaniu tej potrzeby. Ostatecznie przecież „liturgia” przechodzi w „kontemplację” z chwilą, gdy modlitwa przestaje być szukaniem Boga, a zmienia się (przez wewnętrzne doświadczenie) w świętowanie faktu, że Go odnaleźliśmy.
Mimo to powtarzam, że psalmy nie są przeznaczone do „wytwarzania” stanów kontemplacji. Nie mają one, same z siebie, wywoływać jakiegoś szczególnego psychologicznego efektu. Prowadzą one nieomylnie do kontemplacji dlatego właśnie, że ich wpływ na nas jest teologicznej raczej niż psychologicznej natury. W klasztorach, w których prawda ta nie jest dostatecznie jasno rozumiana, nastrojom frustracji nie ma końca. Neofici życia kontemplacyjnego wyobrażają sobie, że „oficjum” jest „przeszkodą dla modlitwy kontemplacyjnej”, powstrzymując ich przed wprowadzaniem samych siebie w pewien stan wewnętrznej abstrakcji, która wywodzi się z psychologii i określona jest w psychologicznych terminach. Ich frustracja oczywiście wzrasta jeszcze, kiedy słyszą od ascetów, że oficjum przyjąć można tylko jako formę pokuty. Doprowadza to do stwierdzenia, iż psalmy pozbawione są treści, że w modlitwie nie ma miejsca na rozumienie, a chóry mnisze zostały pomyślane jedynie jako próba pokory, wyrzeczenia i zawziętej wytrwałości.
Głodu sztuki, jaki cierpią mnisi, nie zaspokoją jednak Dawidowe czy Grzegorzowe okruszyny. Pragnienie kontemplacji w istocie swej nie ma nic wspólnego ze sztuką czy wrażliwością estetyczną. Nie może być zaspokojone przez poezję bardziej niż przez filozofię, muzykę czy ceremonie lub rozważania biblijne. Ostatecznie nigdy nie dojdziemy do kontemplacji, jeśli nie będziemy pożądać czegoś nieskończenie większego niż kontemplacja. Nie należy więc zgłębiać psalmów dla ich walorów psychologicznych. One istnieją, ale mają znaczenie drugorzędne. Psalmy to teologia. To znaczy, że wprowadzają nas one w bezpośredni kontakt z Bogiem, poprzez zgodę naszej wiary na Jego Objawienie. To przez owo teologiczne, dynamiczne oddziaływanie, psalmy stanowią stopień do kontemplacji. Zależy ono ostatecznie od wolnego daru Boga. Nie przyniesie więc pożytku poszukiwanie jakiejś tajemniczej, ezoterycznej „metody” recytowania psalmów po to, by „wprowadzić się w stan kontemplacji”. Jeśli psalmy śpiewamy z wiarą, Bóg sam się nam objawia, a to już jest kontemplacja.
*
Thomas Merton OCSO „Chleb na pustyni” Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC