Taka historia (świadectwo)

Przejdziemy to razem, mamo. Razem.

Lekarz zapewnia że powinno być dobrze, ale ja bardziej słyszę to czego nie mówi. W jego milczeniu jest niepokój. Za parę dni zmiana opatrunku. Znowu jakieś niewyraźne zapewnienie, że wszystko dobrze. Wynik końcem tygodnia. Z natury jestem pesymistką, jednak tym razem nie wiedzieć skąd zdobywam się na najprawdziwszą wiarę, że będzie dobrze. Kiedy wchodzę do gabinetu i widzę kamienną twarz lekarza wiem, że to przekonanie było bez sensu. Bardzo zły wynik. Nowotwór. Złośliwy. Co też mi przyszło do głowy. Tak po prostu miałoby być dobrze? Bez ciężkiej pracy? Na to nie byłam przygotowana. Jaki przerażający ten pośpiech. Jutro koniecznie do szpitala i jak najszybciej operacja. Potem chemia, może jeszcze naświetlania, stałe kontrole u onkologa. Nawet nie rozumiem tych słów. Coś muszę postanowić. Więc postanawiam wszystkiemu się poddać. Oczywiście wszystkiemu co zalecają lekarze. Chorobie za nic. To będzie praca do wykonania. Zawsze jestem bardzo obowiązkowa, więc rozpacz odkładam na potem. Teraz by mnie zniszczyła. Stać mnie na to tylko dlatego, że nagłość wypadków mnie oszołomiła i chyba ciągle jestem w „innym świecie”.

Muszę podołać. Dla siebie też, ale przecież nie mogę zrezygnować ze swoich bliskich. Nie mogę tak odejść w połowie życia. Nawet nie próbuję nazwać tej straty, bo ubrana
w jakiekolwiek słowa niczego nie wyrazi. Zresztą postanowiłam, że będę żyć, więc nikogo nie stracę. No i obiecałam mamie, że jej nie opuszczę. Słowna też jestem. Przynajmniej się staram.

Operacja, po dwóch tygodniach do domu. Święta. Prezent od Boga pod choinkę – najprawdziwsza nadzieja. Dalej nie wiem jak traktować siebie i swoja chorobę. Jak wkomponować ją w nasze trudne życie wokół choroby mamy. Przychodzi czas na chemię. To będzie pół roku. Na szczęście dla mnie i dla mojej sytuacji nie będzie to szpital, „tylko” poradnia onkologiczna. Dwa razy w miesiącu przeznaczę kilka godzin na leczenie. Tylko tyle mogę dla siebie zrobić. Resztę czasu przeznaczam rodzinie. Oczywiście najwięcej mamie. Ona się zrobiła taka maleńka. Coraz więcej dolegliwości. Jeśli nawet niektóre urojone to widać, że bardzo cierpi. Lekarz zleca badania, konsultacje, znowu badania i znowu konsultacje. Bardzo zły wynik. Nowotwór. Złośliwy. Już nie wiem czy na to byłam przygotowana. Wiem, że na to już nie mam siły. Jednak nie jestem sama, mam przecież rodzinę. Poradzimy. Może po to będę żyć żeby poradzić?

Życie biegnie od chemii do chemii. Każda przeraża, że ma być, ale kiedy trzeba którąś przesunąć (złe wyniki) to przerażenie jest jeszcze większe. Czasem trudno o leki. Czasem
w ogóle jest trudno, ale z każdym dniem bliżej spełnienia nadziei. Bliżej celu. Bliżej zdrowia. Chyba go pokonam.

Najpierw uczyłam się prawdy, że raka można pokonać. Dzisiaj rak nie jest wyrokiem. Walka jest trudna, ale coraz częściej się wygrywa. Jednak coraz częściej nie znaczy zawsze. Musiałam te mądrości skorygować. Musiałam nauczyć się prawdy, że raka nie zawsze da
się wyleczyć. Rak bywa wyrokiem. Czasem się przegrywa nie walcząc. Czasem można tylko pomóc odejść. Pomóc w cierpieniu, pielęgnować. Kochać. Bardzo trudno było mi walczyć
ze swoją chorobą, wierzyć że wygram i jednocześnie akceptować bezsilność wobec choroby mamy. Potem jeszcze musiałam zaakceptować jej śmierć.

Mija siedem lat odkąd wygrałam z chorobą. Może to dobrze, że nie mogłam się skupiać na sobie. Teraz wiem, że ja i moja rodzina potrafimy wiele udźwignąć. Wyszliśmy z tych trudnych doświadczeń bardzo „okaleczeni”. Jedne potyczki wygrywaliśmy inne były porażką. Ważne, że bitwa wygrana. Był kir i była radość. Wciąż jeszcze nie potrafimy mówić, że „co nas nie złamało, to nas wzmocniło”, ale pewnie tak jest.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Listopad 2024
N P W Ś C P S
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
Pobieranie... Pobieranie...