U źródeł zachwytu Bogiem może być tętniące życiem i swoimi problemami miasteczko.
Andrzej Macura
Bazylika Bożego Narodzenia robi nienajlepsze wrażenie. Jak na jedno z najświętszych miejsc chrześcijaństwa, strasznie dawno nie odświeżyła jej farba...
Znów jesteśmy w bazylice. Wspólnie użytkowanej przez kilka chrześcijańskich wyznań. Pierwsze złe wrażenie powoli ustępuje. Okazały ikonostas, przed nim schludnie, czysto. A że kawałek dalej ściany odrapane tak, że przypomina to bardziej dawno nieremontowaną klatkę schodową domu w jakiejś podejrzanej dzielnicy niż jedno z najświętszych miejsc chrześcijaństwa? Cóż. Może to efekt nie tak dawnej w sumie okupacji świętego miejsca przez Palestyńczyków, którzy schronili się tu przed izraelskim wojskiem. Chrześcijanie tu muszą być biedni. Zanim stać ich będzie na solidny remont i zanim się w tej sprawie ze sobą dogadają… Ot, taki ekumenizm w praktyce…
Przez zwieńczone potężną zasuwą drzwiczki przeciskam się na zewnątrz. Choć nie jestem olbrzymem, muszę mocno się schylić. To główne wejście do bazyliki. Częściowo zamurowane. Po to, by muzułmanie, niegdyś często profanujący święte miejsce, nie mogli wjeżdżać tam konno. Przy okazji nam, chrześcijanom, też każe się nisko pochylić. Tym małym i tym wielkim, którzy nigdy przed nikim nie zginają karku. Gdy już wejdą, czeka ich skromne, proste, surowe i zaniedbane wnętrze. Specyficzna lekcja dla tych, którzy wielkość widzą w obnoszeniu się luksusem i przepychem. Bóg narodził się w stajni, a stojąca dziś na tym miejscu świątynia daleka jest od elegancji wnętrza pierwszego lepszego banku czy urzędu. Temu, którego nie mogą objąć niebiosa, widać zupełnie wystarcza.
Andrzej Macura
Ten odrapany mur to Bazylika Bożego Narodzenia ze słynnym maleńkim wejściem. Dopiero z dalszej perspektywy wygląda lepiej...
Jesteśmy na zewnątrz. Teraz mogę się Bazylice Bożego Narodzenia lepiej przyjrzeć. Rzeczywiście, żywcem przypomina jakiś fort. Goła ściana z wysoko usytuowanymi małymi i zakratowanymi okienkami. Może tak było łatwiej w czasach, gdy trzeba się było bronić przed różnymi rzezimieszkami. Tyle widać. Reszta zastawiona tyloma budynkami, że prawdziwy kształt bazyliki, jak wielu słynnych kościołów Ziemi Świętej, łatwiej chyba poznać zaglądając do przewodnika. Stoję na placu przed jednym z najświętszych miejsc chrześcijaństwa. Patrzę na noszące ślady wielu przeróbek i dziejowych zawieruch mury. Widzę też schludny meczet po drugiej stronie eleganckiego placu. Nie dziwię się, że wielu muzułmanów myśli, iż teraz nadeszła ich era. Ale jednocześnie przypominam sobie słowa mojego Mistrza. „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat”.
Gdy Jezus rodził się w Betlejem, nie było ozdobionej bombkami i lametą choinki, dwunastu potraw na stole i śpiewanych przy wtórze organów kolęd. Była zwyczajna noc. Taka jakich wiele. W zwyczajnym miasteczku, pewnie przy zupełnie zwyczajnych odgłosach. W jakiejś zagrodzie między zwierzętami, bo dla podróżnych zabrakło miejsca w gospodzie. Ludzie żyli swoimi codziennymi problemami.
Pewnie tak jak dziś była troska o to, co włożyć do garnka i polityka, bo ugniatała rzymska okupacja. A z pobliskiej Jerozolimy mogli nadejść siepacze popadającego w obłęd Heroda. Gdy znów usłyszę w telewizji o tym, jak piękna i rodzinna jest Gwiazdka, jak ważna jest rodzinna atmosfera, bogate prezenty i troska o nieprzejedzenie się albo usłyszę świąteczną piosenkę o dzwoniących dzwoneczkach sań, powrócę myślami do Betlejem. Tam, gdzie Nieskończony i Nieogarniony Pan Wszechświata przyszedł na świat w prostocie codzienności. Takiej, w której były wszystkie zwyczajne problemy. I podziękuję Mu, że na własnej skórze doświadczył, co to pył drogi, pot i rozgwieżdżone niebo nad głową.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |