Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »U źródeł zachwytu Bogiem może być tętniące życiem i swoimi problemami miasteczko.
Andrzej Macura
Wiele budynków jest albo wydaje się być niedokończonych... Ot, wielkie prowizurium. Jak stajenka...
Dla miejscowych jesteśmy pewnie najważniejszym źródłem dochodu. Zamknięci w enklawie nie bardzo mają z czego żyć. Dlatego zjawienie się naszej grupy w sklepie z pamiątkami traktowane jest niemal jak święto. Łazimy, wybieramy. Ceny zazwyczaj do uzgodnienia. Napis na towarze do niczego przecież nie zobowiązuje. Gdy klient poczuje się dowartościowany przez zaproponowanie sporej obniżki, tym łatwiej sięgnie do portfela. Niespecjalnie się zresztą z zakupami hamujemy. Wiemy, że tym razem nie chodzi tylko o zrobienie dobrego interesu, ale też o wsparcie tych zamkniętych za betonowym murem biedaków. Może dzięki takim jak my jacyś chrześcijanie w Betlejem zostaną? Tylko trzeba pamiętać, że tutaj „one euro” to tyle samo co „one dolar”. Światowe rynki finansowe może i zapatrują się na sprawę nieco inaczej. Sklepikarze w Betlejem, podobnie jak w całej Ziemi Świętej, takimi drobiazgami się nie przejmują. Dlatego nawet nie proponujemy zapłaty w innej walucie. Także tym, którzy już przed sklepem gorąco zachęcają nas do kupienia arabskich chust. W Polsce nazywano je „arafatkami”. Niektórzy gorszyli się faktem ich noszenia twierdząc, że to wspieranie terroryzmu. Z perspektywy Betlejem wygląda to zupełnie inaczej. Możesz kupić czarno-białą. Ale jeśli wolisz jordańską od palestyńskiej, to proszę – biało-czerwona. Ważne, że interes się kręci.
Teraz do miasta. Wjeżdżamy na ogromny, zupełnie pusty parking. Na jubileusz dwutysiąclecia chrześcijaństwa spodziewano się tu tłumów. Niestety, sytuacja polityczna na to nie pozwoliła. Z wielkich planów został ten ogromny parking z windami i niedokończone budynki, które miały być hotelami dla bogatych turystów z Zachodu. Teraz można odnieść wrażenie, że tylko niezwyciężony jak Armia Czerwona turysta z Polski ratuje honor bogatego świata i budżet miejscowych. Wokół nas szybko pojawiają się tubylcy dbając, byśmy poczuli się serdecznie przywitani. Już uruchomili windę. Wychodzimy z budynku. Pniemy się uliczką wiodącą do Bazyliki Narodzenia. Przed nami i za nami przedstawiciele miejscowych służb porządkowych. Dyskretnie. Żeby nas tylko nikt nie zaczepiał. Żebyśmy nic złego innym, ewentualnie wybierającym się do Betlejem nie mogli powiedzieć. A gdyby nam się, nie daj Boże, coś jeszcze stało… Przecież z czegoś – kogoś – trzeba żyć…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |