12/13 lipca 2002, nocą
Silny zapach maciejki w rodzinnym ogródku. Po wizycie Andrzeja i Krzysia.
Odurzenie.
13/14 lipca 2002, nocą
Straszna ulewa. Błyskawice i długie grzmoty. Ciepłe powietrze, mimo wszystko.
14 lipca 2002
Jesteśmy (Boguś, Piotr) na Kotówce. Jest niedziela. Śpiewają ptaki. Grzebiemy w ziemi amatorsko, ale archeologicznie, więc znajdujemy jakieś prasłowiańskie kamyczki; jemy jabłka; pejzaże wokół nas przednie.
Na szczycie dwie południowoamerykańskie stuletnie daklecje. Upał okrutny.
Jan Okrutny, Kat (Kotówka) tu władał w XIV/XV wieku. Znajdujemy gliniane, ceramiczne skorupy. Przywożę je potem do domu i suszę.
Boguś pokazuje grot, ostrogi – znalezione tu kilka lat temu.
Ptaki cały czas; sporo ptaków; wchodzi nam pod powieki, pod ubrania, do mózgu ich wysoki trelujący śpiew.
16 lipca 2002
Jest 11.13, pszowski ogród. Rozwleczone między gałązkami pajęczyny. Ciepło, ale ożywczy wietrzyk w tym wszystkim. Marysia przynosi mi całe garnuszki kaczeńców i wiśni. Uczę ją efektownie wypluwać pestki. Marysia wkłada mi wiśnie do ust. Zrywamy śnieguliczki. Płynie przez nas lato i całe to nasze życie. Innego nie mamy. Jedynie nasze. Wędrują po nas nieforemne plamki światła: to słońce prześwieca przez gałązki starej jabłoni. Szumią wysokie gałęzie. Jesteśmy tylko; nic więcej. Pod kopułą rozrzedzonego błękitu.
20 lipca 2002
Sobota, wczesny ranek; ale już pełno ptaków. Z widokiem na wilgotny i zielony ogród, na bibliotekę wokół mnie, w pokoju. Z perspektywą Eucharystii za małą chwilę.
Dygot serca, spokój myśli; radość wiary.
21 lipca 2002
Jest 14.00, restauracja Eden w Lyskach. Słońce składa na jasnozielonych żywotnikach całą swoją życiodajną siłę, też łagodność i obietnicę ciepłego wieczoru. Siedzimy przy białym stole: Mama, Bożena, Marysia i ja. Żyto dojrzewa za płotem.
Byłem tu ostatnio 45. lat temu. Bryczką z Maxem Glencem, Sztefką. Niedzielne ozdobne bicze z pomponami, pachnące skórą i końskim potem chomonty, zieleń leszczyn. Tamto, bezpowrotne szczęście czterolatka.
A oto i kościół w Lyskach:
W pośrodku miejscowości, vis-a-vis klasztora
Będącego szpitalem, a więc bez przeora,
Stoi drewniany kościół Świętej Małgorzaty.
Jak cała gmina Lyski uroczy. Bogaty
W malowidła plafonów hen wysoko, wewnątrz,
W ornamenty gotyckie portali na zewnątrz.
Wzdłuż ściany bocznej, szkarpy jak żołnierze w szyku,
Ostre łuki sklepienia dźwigają bez krzyku.
J. Cyran, Kościół w Lyskach (fragment)
*
A teraz ta sama niedziela w Rudach Raciborskich. W rok po tamtym zachwycie, kąpielach. Raz jeszcze ta północna ziemia obróciła twarz ku słońcu. Leżę na kocu. Dotykam dłonią sukni Mamy. Pomagam kilka razy Marysi odzyskać oddech. Zachłystuje się wodą i dniem, na który czekała od wielu tygodni. „Mamo”, mówi, „patrz: błyszczy woda”.
Dębowy konar, który jeszcze przed rokiem odbijał swój kształt w lustrze wody, ocieniając jezioro – nieobecny. Pozostał po nim kikut, otwarta rana po jesiennej wichurze.
Patrzę w niebo doskonale niebieskie. Długo, aż do zmęczenia. Chcę, by niebieskość zatrzasnęła się we mnie na zawsze. Życie jest od Boga. To wiem na pewno.