To największe źródło światła. Ważne też, skąd przychodzi.
Z cyklu "Znaki wiary"
Światło rozświetla mrok. Z tego powodu przyciąga też tych, którzy ogarnięci mrokiem mieli szczęście je zauważyć. To najistotniejsze w używanej w chrześcijańskiej liturgii symbolice światła. Poza tym – jak pisałem w jednym z poprzednich odcinków, trzymane w rękach świece, lampki czy pochodnie to znak gotowości. A spalająca się świeca to piękny przykład bezinteresownej służby.
Nie ulega wątpliwości, że najpotężniejszym źródłem światła jest dla nas słońce. Ma i ono swoje miejsce w biblijnej i chrześcijańskiej symbolice, ale uwaga: jak najdalsi powinniśmy być od wszystkiego, co nosiłoby choćby cień jakiegoś dla słońca kultu. Nawet jako kultu pewnego znaku – na podobieństwo szacunku, jakim otaczamy choćby krzyż. Chrześcijaństwo od kultur solarnych jest tak dalekie, jak wschód od zachodu.
Bóg jak słońce
Ślad jasnego rozgraniczenia kultu Boga prawdziwego od kultów ciał niebieskich odnajdujemy już w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju, gdzie w hymnie ku czci Boga Stwórcy autor natchniony nie użył nawet słów „słońce” czy „księżyc”, a powiedział tylko o większym ciele niebieskim, które ma rządzić dniem i mniejszym mającym rządzić nocą. Nie mają imion, przy Bogu Stworzycielu są niewiele znaczące – chciał powiedzieć. I takie podejście zobaczyć można w całej Biblii.
Nie znaczy to jednak, że symbolika związana ze słońcem nie jest w Biblii wcale obecna. Pisząc o symbolice światła wspomniałem na przykład zapowiedź Izajasza o tym, że Bóg ma kiedyś zajaśnieć nad Jerozolimą. Nie ma to jednak nic wspólnego z łączeniem tych rzeczywistości. To tylko pewna analogia: jak słońce oświetla świat, tak oświeci go też, na sposób duchowy, Bóg.
Najciekawiej pod tym względem w Starym Testamencie brzmi zapowiedź Malachiasza.
A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach (Ml 3).
Czy chodzi o jakieś wydarzenie czy o konkretną osobę? Nie rozstrzygajmy. Na pewno znów nie jest to jednak nic więcej, niż pewna analogia.
A Nowy Testament? Można chyba pominąć tu jako mniej istotne stwierdzenia, w których autorzy pisząc o Jezusie i Jego dziele odnoszą je roli w naszym świecie słońca. Ot, gdy Jakub pisząc o związanym przecież z przyjściem Jezusa sądzie mówi: „Wzeszło bowiem palące słońce i wysuszyło łąkę, kwiat jej opadł, a piękny jej wygląd zginął. Tak też bogaty przeminie w swoich poczynaniach” (Jk 1). Albo wyznanie Wizjonera z Apokalipsy, który opisując dostrzeżonego w niej Syna człowieczego mówi o nim: „A Jego wygląd - jak słońce, kiedy jaśnieje w swej mocy” (Ap 1). Podobnie też wyznanie Pawła przed sądem Agryppy (Dz 26), który wspominając chwilę swojego spotkania z Jezusem pod Damaszkiem mówi, że ujrzał „światło z nieba, jaśniejsze od słońca” a za chwilę – można rozumieć że z tego światła – odezwał się do niego Jezus. Nie sposób jednak nie zauważyć przepięknego Kantyku Zachariasza, w którym ojciec Jana Chrzciciela o Jezusie powiedział:
Dzięki litości serdecznej Boga naszego (...) z wysoka Wschodzące Słońce nas nawiedzi, by zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki zwrócić na drogę pokoju.
W tym proroctwie Jezus wprost zostaje nazwany Słońcem. Bo jak słońce rozświetla ciemności nocy, tak Chrystus rozświetla mroki i cienie śmierci i nienawiści; wszelkiego zła. Do tej symboliki nawiązuje też Kościół. W wyśpiewywanym w Noc Zmartwychwstania Orędziu Wielkanocnym (Exultet). Znajdujemy tam między innymi słowa wyraźnie ukazujące Jezusa na podobieństwo światła oświecającego mroki ludzkiej egzystencji:
Raduj się, ziemio, opromieniona tak niezmiernym blaskiem, a oświecona jasnością Króla wieków, poczuj, że wolna jesteś od mroku, co świat okrywa! Zdobny blaskiem takiej światłości, raduj się, Kościele święty, Matko nasza! Ta zaś świątynia niechaj zabrzmi potężnym śpiewem całego ludu.
Wprost słońcem zostaje Jezus nazwany na sam koniec orędzia:
Niech ta świeca płonie, gdy wzejdzie słońce nie znające zachodu: Jezus Chrystus, Twój Syn Zmartwychwstały, który oświeca ludzkość swoim światłem i z Tobą żyje i króluje na wieki wieków.
Wymowa tego symbolu jest tu jasna i oczywista. Jezus jest nazwany Słońcem, bo jak słońce rozświetla ciemności nocy tak On oświetla jasnym blaskiem zmartwychwstania mroki świata. Tak tę symbolikę w chrześcijaństwie trzeba widzieć. I na tym korzystanie z tego symbolu warto by skończyć. Niestety, niektórzy idą dalej.
Słońce przychodzące z góry
W świadomości wielu co bardziej zainteresowanych historią czy liturgią chrześcijan pokutują pewne błędne tezy. Znaleźć je można nawet u bardzo zacnych i mądrych autorów. Pierwsza to sugestia, jakoby pierwsi chrześcijanie datę Bożego Narodzenia ustalili tak, by w dobie zwycięstwa chrześcijaństwa nadać nowe znaczenie obchodzonego w Imperium Rzymskim świętu Słońca Niezwyciężonego. Bez wchodzenia w szczegóły: nie było takiej potrzeby. To było święto niewiele znaczące. Szeroko przedstawił tę sprawę w swojej książce „Narodziny Bożego Narodzenia” ks. Józef Naumowicz. Przy okazji autor rozprawił się też z tezą, że piersi chrześcijanie mieli zwyczaj modlić się zwróceni twarzą ku wschodowi. Bo tam wschodzi słońce, stamtąd nadejdzie Jezus. Owszem, byli tacy chrześcijanie, ale zwyczaj ten – jak po analizie źródeł wyjaśnia ks. Naumowicz – był dość mocno zwalczany. Przynajmniej w Rzymie. Zbytnio mógł być kojarzony z praktykowaniem kultów solarnych. A chrześcijanie pierwszych wieków byli na takie sprawy mocno wyczuleni.
Nie do końca jest też wreszcie prawdą, że dawne kościoły były orientowane. To znaczy że były tak budowane, by ołtarze stały od wschodu. Owszem, istniał taki zwyczaj. Tyle że zdecydowanie nie był on powszechny. Pomijając nawet kwestię najoczywistszą, że pierwsze wspólnoty gromadziły się w domach co bardziej zamożnych chrześcijan, pod gołym niebem czy katakumbach żadna z wielkich rzymskich bazylik, choć są przecież dość dawne, nie jest zorientowana (nie ma ołtarza od wchodu). Dlaczego? Trudno powiedzieć. Nie sposób jednak nie zauważyć, że zwyczaj ten zresztą kłócił się z inną, bardzo ważną chrześcijańską tradycją. I to właśnie w tym wszystkim jest najważniejsze
Zwróćmy jeszcze raz uwagę na to, jak nazywa Jezusa Zachariasz: nie Słońcem, nie Wschodzącym Słońcem, ale „Z Wysoka Wschodzącym Słońcem”. To Słońce, którym jest Jezus, nie przyszło i nie przyjdzie ze wschodu. Ono przychodzi z góry, z nieba. Nie ma co sugerować się tu wizjami Ezechiela, który napisał o chwale Bożej przychodzącej od wschodu. I Żydzi i chrześcijanie i sam Jezus niebo lokowali zawsze w górze. Zwracając się do Boga w górę kierowali swoje ręce, serca i wzrok. I stamtąd oczekiwali też Bożych łask. W tym kontekście warto przede wszystkim zwrócić uwagę na scenę wniebowstąpienia: Jezus nie zostaje porwany na wschód, ale unosi się w górę. A Apostołowie, wpatrujący się w niego, od Aniołów słyszą, że kiedyś znów ujrzą Go z nieba zstępującego. Z góry, nie ze wschodu.
Za tradycją biblijną także tradycja chrześcijańska lokuje niebo w górze. To zresztą oczywistość. W wielu, zwłaszcza starszych kościołach sklepienia malowane są na niebiesko. A na nich umieszczone są postaci Jezusa, aniołów i świętych. Tak właśnie przypomina się w chrześcijańskiej sztuce rzeczywistość nieba. Nie inaczej. I tego warto się trzymać.
Jezus jest jak słonce, bo jak ono rozświetla ciemności nocy tak, On oświetla blaskiem zmartwychwstania mroki świata. Jest jednak słońcem zstępującym z góry, a nie wychodzącym na wschodzie z głębin ziemi czy oceanów. I tam, w górę, chce nas zabrać. Bo naszym domem na wielki nie mają być podziemia czy głębiny oceanów, ale niebo. Choć to, co widzimy w górze to tylko kosmos przesłonięty atmosferą ziemi, to właśnie to, co mamy nad głowami, to niebo, jest symbolem nieba rozumianego jako stan wiecznej szczęśliwości we wspólnocie z Bogiem i wszystkimi świętymi.
-------------------------
Jeśli czegoś Ci tu brakowało, dopisz sam
Wszystkie odcinku cyklu znajdziesz po adresem: https://liturgia.wiara.pl/wyszukaj/tag/9208.ZNAKI
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |