Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Nie będzie rozkoszował się Bożym pokojem ten, kto nie odpowie na wezwanie, nie wyruszy w drogę, nie zmierzy się z siłami natury, ale i z własną słabością, nie pokona strachu i ciemności nocy.
Plan był prosty. Wejść z Rabego na Chryszczatą, zejść nad Jeziorka Duszatyńskie, wrócić na szczyt i dalej, przez Jaworne, do Cisnej. Wychodząc z bazy nie przewidzieliśmy deszczu (era przedkomórkowa) i poślizgu (dosłownie i w przenośni), związanego z wędrówką po bieszczadzkim błocie. O ile do mokrej odzieży i chlupiącej wody w butach szło się przyzwyczaić, to zachodzącego słońca nie dało się powstrzymać. Gdzieś, w okolicy Wołosania, złapała nas bieszczadzka noc i związane z nią lęki. Wyłaniający się z paproci świetlik zdawał się być oczami wilka, a trzask przypadkiem złamanej gałązki oznaką zbliżającego się niedźwiedzia. Wreszcie, za Honem, zauważyliśmy pierwsze światła Cisnej. Choć nie czekały na nas pałace, poczuliśmy się bezpieczni.
Albo ta szalona, zimowa wyprawa na Turbacz. W drodze powrotnej, na Średniaku, metrowy śnieg. Zachęcający bardziej do zrobienia w nim jamy i próby przetrwania, niż do kontynuowania wędrówki. Mimo to brnęliśmy dalej, by na Bieniowem zmierzyć się z gorczańską nocą i strachem, podsycanym odgłosami wyjących gdzieś w oddali wilków. Ostatni, wiodący na szczyt odcinek szlaku okazał się koszmarem już nie ze względu na śnieg, ale na poczynione przez skiturowców zakosy, utrudniające rozeznanie w terenie. Wreszcie, gdzieś około dwudziestej, upragniony wierzchołek. Nad nami rozgwieżdżone niebo, w dole światła Kamienicy, Szczawy i Zasadnego. Ktoś zaczął nucić „Bless the Lord”. Reszta podjęła. Do dziś nie wiem… Więcej w niej było uwielbienia Tego, który stworzył niebo i ziemię, radości z pokonania zimy, nocy i siebie, wreszcie – nadziei na ciepły kąt i smaczną kolację.
Psalm 122
Wspominam te historie próbując wyobrazić sobie pielgrzyma. Uradowanego zaproszeniem do wyjścia z Kedaru i opuszczenia ludzi nienawidzących pokoju, pnących do wojny. Pielgrzyma wznoszącego w drodze oczy ku górze, wyglądającego pomocy. Mierzącego się ze skwarem, głodem, pragnieniem, lękiem przed spotkaniem z dzikimi zwierzętami i zbójcami, nocnymi marami.
Próbuję wyobrazić sobie moment, gdy po raz pierwszy, z oddali, zobaczył mury świętego miasta i zarys górującej nad nim świątyni Pana. Padł na kolana i ucałował ziemię? Wzniósł ręce ku górze? Trwał w niemym zachwycie? Sycił się zapowiedzią pokoju, zażywanego przez miłujących Jeruzalem? A może dziękował Bogu za to, że nie poraziło go słońce, nie potknęła się jego noga, nie uraził stopy o kamień?
Jedno z pewnością już wiedział… Nie będzie rozkoszował się Bożym pokojem ten, kto nie odpowie na wezwanie, nie wyruszy w drogę, nie zmierzy się z siłami natury, ale i z własną słabością, nie pokona strachu i ciemności nocy. Wiedział, że Bóg Pokoju nie jest Bogiem siedzących z uporem w miejscu. Jest Bogiem pielgrzymów. A upragniony pokój nie oznacza braku trudu, niebezpieczeństw, potu na czole i zmęczonych nóg. Upragniony pokój jest udziałem tych, którzy mimo wszystko opuszczają dom, wychodzą w nieznane, wstępują w progi świętego miasta nie dlatego, że są mocni i wytrwali. Dlatego, że są przez Niego prowadzeni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |