Słyszę dziś w Ewangelii:
W owe dni, po wielkim ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi po kraniec nieba.
Nie mam pojęcia kiedy ten dzień nadejdzie. Kiedy Chrystus powróci. Może dziś, może za pół roku, może za tysiące lat... Nie wiem. I nie próbuję nawet dociekać. Wiem za to, że stanie się to „po wielkim ucisku”. Nie, nie chodzi o to, by zgadywać, czy to już ten dzisiejszy, gdy chrześcijanie w wielu krajach są mocno prześladowani, czy przyjdą kiedyś jeszcze większe. Zauważam raczej, że ucisk wierzących w Chrystusa, wielki ucisk, wpisany jest w Boże plany. Jeśli dziś czuję się „opiłowywany” – cóż to jest wobec krwi przelewanej przez chrześcijan w innych zakątkach świata – to nie znaczy, że Bóg utracił nad światem panowanie. Nie, On ciągle jest Panem. I pozwalając na zło, także na to zło, jakim jest prześladowanie wierzących w Jego Syna, wie co robi.
A ja? Cóż... Nikt mi nie obiecywał, że idąc za Chrystusem kroczyć będę w gronie ciągle odnoszących sukcesy. Krzyż na tej drodze jest nieunikniony.
Dodaj swój komentarz »