Kazania pasyjne. Droga Bożego miłosierdzia

NN

publikacja 04.03.2019 21:40

Heroizm nie jest obowiązkowy. A czy jest obowiązkowe ratowanie człowieka przed popełnieniem zła?

Krzyż ocalenia Jakub Szymczuk /Foto Gość Krzyż ocalenia
Bóg nie opuszcza człowieka zagrożonego pokusą zła

I Niedziela Wielkiego Postu

Z poziomu nóg

Kazania pasyjne są po to, aby rozważać mękę i śmierć Pana naszego Jezusa Chrystusa. Czy Pasja ma cokolwiek wspólnego z miłosierdziem? Raczej kojarzy się z brakiem miłosierdzia – wobec Jezusa. Nasilenie braku miłosierdzia, z jakim spotkał się na ziemi Chrystus jest przerażające. Chciałoby się powiedzieć – nieludzkie. Ale właśnie problem w tym, że jest ludzkie. Tak strasznie ludzkie. To ludzie niemiłosiernie Jezusa męczyli.

A jednak w historii męki i śmierci Chrystusa nie brak ogromnych, niepojętych aktów miłosierdzia.

Przede wszystkimi zauważmy jedną rzecz fundamentalną – całe podjęte przez Bożego Syna dzieło zbawienia człowieka, jest największym w dziejach, ponadczasowym aktem miłosierdzia Bożego. Jest jedynym w swoim rodzaju i – chyba – niepowtarzalnym bezinteresownym aktem pochylenia się nad potrzebującymi i udzieleniem im pomocy, której łakną ze wszystkich sił.

Ale są też w opisie Pasji pojedyncze wydarzenia, które pokazują, że nawet w takich chwilach Jezus czynił napotkanym ludziom miłosierdzie. Konkretnym ludziom, konkretne czyny miłosierdzia.

Na przykład to, co się wydarzyło w Wieczerniku jeszcze przed rozpoczęciem Ostatniej Wieczerzy. Wydarzenie opisane tylko przez jednego ewangelistę – świętego Jana. Wydarzenie niezrozumiałe nawet dla jego bezpośrednich uczestników. Wydarzenie, przeciwko któremu niektórzy z nich próbowali się nawet buntować.

A było tak: „Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?» Jezus mu odpowiedział: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział». Rzekł do Niego Piotr: «Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał». Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!». Powiedział do niego Jezus: «Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy». Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: «Nie wszyscy jesteście czyści»”.

Na pozór ten akt miłosierdzia jest nikomu niepotrzebny. Tak bardzo, że Piotr przed nim się wzbrania. Ale przychodzi moment, w którym zaczyna go rozumieć i wtedy chce się w nim cały zanurzyć. Tak reaguje człowiek, który odkrywa, że sam Bóg się nad nim pochyla, że sam Bóg chce mu służyć. Uświadomienie sobie, że Boga stać na to, aby służyć człowiekowi, to jedno z największych osiągnięć, jakiego może dokonać człowiek. Stwórca nie traktuje swego stworzenia jak niewolnika. Sam ustawia się w tej pozycji. W chwili umywania nóg apostołom Bóg znalazł się na poziomie ludzkich nóg. Robił to, co w owych czasach należało do niewolników. Wykonywał pracę pogardzaną. Nie dlatego, że ktoś Go przymusił. Dlatego, że sam chciał. Z miłości.

Pamiętam – i to wspomnienie tkwić będzie jak bolesna zadra w mojej pamięci już zawsze – że przed laty podczas odwiedzin kogoś moich bliskich w szpitalu zostałem poproszony o opróżnienie basenu. Byłem wtedy młodym człowiekiem, jeszcze nie wiedziałem, kim będę, ale już uznałem, że taka posługa jest poniżej mojej godności. Odmówiłem. Znalazłem mnóstwo wymówek i wyjaśnień, aby tego nie zrobić. Ktoś inny się tym zajął. A ja z wysokości swojej pychy spoglądałem, jak to czyni.

Dlaczego Jezus umył uczniom nogi? Po co się do tego zniżył? Sam to wyjaśnił: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem»" i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał”.

Od tamtej chwil minęły tysiące lat, a świat nadal kultywuje i umacnia podział na „panów” i „służących”. Uzasadnieniem tej wyjątkowo trwałej hierarchii jest bogactwo, władza, znaczenie, popularność. Ci, którzy są ich posiadaczami, uważają powszechnie, że mają prawo do tego, aby inni im służyli, aby byli dla nich, na ich potrzeby. Ci, którzy ich nie mają, najczęściej zgadzają się potulnie na rolę tych gorszych, tych do posług, do zaspokajania potrzeb innych.

Każdy akt miłosierdzia zakłóca tę wydawałoby się oczywistą zasadę tego świata. A im bardziej naturalnych i podstawowych ludzkich potrzeb dotyka, tym bardziej pokazuje, że istnieje inna hierarchia, stworzona nie ludzkim umysłem, która co prawda wymaga wysiłku i przekroczenia własnych ograniczeń, ale pozwala się człowiekowi na nowo odnaleźć.

Najrozmaitsze hospicja, ośrodki dla ludzi niepełnosprawnych, starszych, obłożnie chorych, cierpią w Polsce na brak wolontariuszy. Słychać nawet głosy o spadającej liczbie chętnych do tych posług. Tymczasem na Zachodzie, który tak często uważamy za zdechrystianizowany i zlaicyzowany, wolontariat jest bardzo dobrze rozwinięty i wielu młodych ludzi za naturalne uważa wykonywanie nawet najprostszych posług na rzecz ludzi w potrzebie. To nie jest argument przeciwko chrześcijaństwu. To jest argument przeciwko nam, chrześcijanom. Tamci, chociaż często nie zdają sobie sprawy z religijnej (na poziomie podstawowym) motywacji swych działań, są dla nas przykładem, jak należy być chrześcijaninem. Paradoks? Nie pierwszy i nie ostatni w dziejach zbawienia. Bóg działa w przedziwny sposób. Czasami sam Boży Syn umywa ludziom nogi, czasami pokazuje jak być jego wyznawcą za pośrednictwem ludzi, którzy w Niego nie wierzą.

Jezus nie zawahał się klęknąć przed swymi uczniami. Chciał, aby zrozumieli, że miłosierdzie obejmuje najprostsze sprawy, nawet najbardziej przyziemne i oczywiste. Chciał, aby mające się w najbliższych godzinach wydarzenia, straszne i wielkie zarazem, wydarzenia, widzieli i pojmowali nie tylko z perspektywy „Pana” i „nauczyciela”, ale również sługi umywającego ich nogi.

Opowieść o umywaniu nóg jako wstępie do Pasji zamieścił tylko jeden ewangelista. Ten którego opowieść bywa nazywana „Ewangelią miłości”. Ten, który miał najwięcej czasu na przemyślenie tego, co spisał.

Są ludzie, którzy wiedzą, co to znaczy znaleźć się dobrowolnie na poziomie nóg innych i nie uchylać się od posługiwania. Są ludzie, którzy wiedzą, że taki akt często jest związany z cierpieniem, z przełamywaniem siebie. Są też ludzie, którzy wiedzą, że można innym zadawać cierpienie poniżając ich i wykorzystując. W której jestem grupie?

II Niedziela Wielkiego Postu

Będziesz zdrajcą

Gdy cierpimy mamy tendencje do skupiania się na sobie. Chcemy, aby wszyscy wokoło nami się zajmowali i często chcielibyśmy być zwolnieni z zatroskania o innych. A jeśli jednak ktoś podejmuje wysiłek i przekraczając własne cierpienie pochyla się nad innym człowiekiem, mówimy o heroizmie. A jak wiadomo, heroizm nie jest obowiązkowy. A czy jest obowiązkowe ratowanie człowieka przed popełnieniem zła? Jak pogodzić taką prewencję z nieograniczaniem wolności człowieka? I czy próba uchronienia kogoś przed popełnieniem grzechu jest aktem miłosierdzia?

Wszystkie te pytania nabierają szczególnej aktualności, gdy z perspektywy współczesnego człowieka, człowieka XXI wieku, patrzymy na szokujące wydarzenie, które miało miejsce w Wieczerniku. Odnotowali je w różnej formie wszyscy czterej ewangeliści, ale najbardziej jednoznacznie przedstawił je św. Mateusz:

„W pierwszy dzień Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali Go: Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę do spożycia? On odrzekł: Idźcie do miasta, do znanego nam człowieka, i powiedzcie mu: Nauczyciel mówi: Czas mój jest bliski; u ciebie chcę urządzić Paschę z moimi uczniami. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił Jezus, i przygotowali Paschę. Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu . A gdy jedli, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi. Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja, Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził. Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: Czy nie ja, Rabbi? Odpowiedział mu: Tak jest, ty”.

Można sobie wyobrazić atmosferę, jaka zapanowała wokół Wieczernikowego stołu, gdy z ust Jezusa padła ta niepokojąca zapowiedź, która równocześnie mogła zostać odebrana jako oskarżenie. Z biblijnych relacji widać, iż Apostołowie poczuli się wypowiedzią Chrystusa mocno dotknięci. Nie chcieli być jej adresatami. Nie czuli się jej adresatami. Z wyjątkiem jednego. Tego, który zdradzanie już rozpoczął, ale jeszcze nie sfinalizował. Judasza.

Po co Pan Jezus na chwilę przed ustanowieniem Eucharystii, a już po zadziwiającym pełnym miłosierdzia i pokory akcie umywania nóg, wygłosił tę zapowiedź zdrady? Czy po to, aby zdenerwować swoich Apostołów? Może po to, aby im uświadomić ich słabość i zdolność do wszelkich podłości? Może chciał nimi wstrząsnąć, obudzić z dobrego samopoczucia i przekonania o własnej znakomitości? Coś musiało być na rzeczy, skoro reagowali co prawda ze smutkiem, ale jednak z podkreśleniem siebie „Chyba nie ja?”. Nie ma w tej reakcji poczucia wspólnoty i obrony innych przed niesłusznym posądzeniem. Jest raczej myślenie „Oni może tak, ale ja? Nigdy”. Trzeba uczciwie przyznać, że uczestnicy Ostatniej Wieczerzy nie najlepiej wypadli w czasie tego egzaminu. Nie ma w nich miłosierdzia dla innych. Bez pardonu, aby odsunąć od siebie podejrzenie, dają do zrozumienia, że może się ono odnosić do innych.

Jednak Był w Wieczerniku, kto właśnie w tej chwili czynił wielki akt miłosierdzia, kto nie dbając o własne cierpienie, wyciągał rękę, aby ratować człowieka. Czynił to w sposób być może z naszego punktu widzenia drastyczny, ale czyż sytuacja tego człowieka nie była dramatyczna? Czy nie należało zastosować nadzwyczajnych środków i wyjątkowych metod, aby zawrócić go z fatalnej drogi, na której się znalazł?

Jezus czynił ostatni akt miłosierdzia wobec Judasza. Po raz ostatni dawał mu szansę. Czego oczekiwał? Nie wiemy. Przecież znał swoją misję, wielokrotnie zapowiadał, że będzie odrzucony przez lud, że będzie cierpiał, że zostanie zabity. Judasz ze swoją zdradą wydaje się logicznym i – patrząc z perspektywy dwudziestu wieków – niezbędnym elementem mających się dokonać wydarzeń. Możemy sobie dzisiaj myśleć, że gdyby on się wycofał i nie wskazał straży świątynnej Jezusa w Ogrójcu, pobierając za to skromną opłatę, to dzieje zbawienia potoczyłyby się inaczej, nie byłoby nie tylko zdrady, ale też aresztowania, sądu, biczowania, cierniem koronowania, drogi krzyżowej, śmierci na krzyżu. Czy rzeczywiście, gdyby Judasz wtedy skorzystał z szansy i zamiast dwuznacznego „Czy nie ja, Rabbi?” wygłosiłby szczere przyznanie się do winy, okazał skruchę i więcej się nie spotkał ze swymi zleceniodawcami, nie byłoby wszystkich tych bolesnych wydarzeń, które w Gorzkich Żalach i kazaniach pasyjnych rozważamy?

Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na taką sugestię. I nie ma sensu się na niej skupiać. Z pewnością zmiana postępowania Judasza, gdyby zechciał skorzystać z miłosierdzia okazanego mu podczas Ostatniej Wieczerzy przez Jezusa, nie spowodowałaby wycofania się przez Boga z realizacji działa zbawienia, które obiecał człowiekowi. Bóg z pewnością znalazłby sposób, aby nas zbawić.

Ten niedoceniany i chyba nie do końca zrozumiany przez wielu chrześcijan uczynek miłosierdzia Jezusa wobec Judasza pokazuje cos niesłychanie ważnego dla wszystkich, którzy są grzesznikami, dla wszystkich, którzy podlegają pokusie do zła. Niejednokrotnie można usłyszeć skargi, że ktoś czuł się bezradny i opuszczony wobec pokusy. Przykład Judasza pokazuje, że to jest błędne odczucie. Bóg nie opuszcza człowieka zagrożonego pokusą zła. Można bez obawy popełnienia błędu, powiedzieć, że do samego końca, do ostatniej chwili przed popełnieniem grzechu, „walczy” o człowieka, stara się mu pomóc w podjęciu dobrej dla niego, dla człowieka, decyzji. Judasz już zaczął czynienie zła, już był „w trakcie” zdrady. Mimo to otrzymał od Chrystusa szansę. Tak, jak ją otrzymuje każdy człowiek, który jest na drodze do grzechu.

To ciekawe, że Jezus nie rozmawiał z Judaszem gdzieś na osobności, po cichu, bez świadków. Swoją przestrogę adresowaną bezpośrednio do niego wygłosił wobec wszystkich. Chciał, aby Judasz miał szansę skorzystać w pomocy wspólnoty. Z pomocy jej presji, ale też z pomocy jej przebaczenia. To kolejna ważne przesłanie – wspólnota chrześcijańska nie może stać obojętnie wobec człowieka, który zamierza popełnić zło.

Rozważanie Pasji nie może być tylko emocjonalnym rozdrapywaniem Chrystusowych ran. Patrząc na cierpiącego Jezusa, towarzysząc Mu na drodze na Golgotę, chrześcijanin otwiera swoje serce i pozwala, by głęboko w nim zakorzeniło się wszystko, co Boże Syn uczynił dla jego zbawienia. I by owocowało.

III Niedziela Wielkiego Postu

Na głos koguta

Niektóre występujące w Piśmie Świętym zwierzęta są symbolami. Na przykład: lew - symbol Judy, ślepowron - symbol pogan, orzeł - symbol Chrystusa, mrówka - symbol mądrości. A kogut? Czy kogut jest jakimś ważnym symbolem biblijnym? Może być. Na przykład symbolem miłosierdzia.

Zwykle kogut kojarzy się z naturalnym budzikiem. Tym, który swoim donośnym pianiem ogłasza nowy dzień. Jednak w Nowym Testamencie głos koguta pojawia się w chwili dramatycznej i ma ogromne znaczenie, ponieważ ratuje człowieka, przerywa spiralę zła, w którą wpadł i skłania go do powrotu na właściwą drogę.

Tę szokującą historię, w której ptak z grzebieniem na głowie, mocnym głosem i często zadziornym nastawieniem odgrywa bardzo ważną rolę, opisują – dzieląc na dwie części - wszyscy czterej ewangeliści. Święty Mateusz czyni to następująco:

„Wówczas Jezus rzekł do nich: «Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei». Odpowiedział Mu Piotr: «Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię». Jezus mu rzekł: «Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Na to Piotr: «Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie». Podobnie zapewniali wszyscy uczniowie. (…)

Piotr zaś siedział zewnątrz na dziedzińcu. Podeszła do niego jedna służąca i rzekła: «I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem». Lecz on zaprzeczył temu wobec wszystkich i rzekł: «Nie wiem, co mówisz». A gdy wyszedł ku bramie, zauważyła go inna i rzekła do tych, co tam byli: «Ten był z Jezusem Nazarejczykiem». I znowu zaprzeczył pod przysięgą: «Nie znam tego Człowieka». Po chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: «Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza». Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: «Nie znam tego Człowieka». I w tej chwili kogut zapiał. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: «Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał”.

W tych kilkunastu zdaniach mamy opowiedziane dzieje ludzkiej pewności siebie, przestrogi ze strony samego Boga, upadku człowieka, refleksji i nabywania pokory.

To ciekawe, że w czasie Ostatniej Wieczerzy, Jezus najpierw wskazuje zdrajcę, dając mu w swym miłosierdziu, „ostatnią szansę”, a gdy ten jej nie wykorzystuje, kieruje bardzo poważną przestrogę do pozostałych uczestników zdarzenia. Można powiedzieć, że Chrystus stwierdza fakt, który z pewnością nastąpi. Po prostu informuje swych Apostołów, że oni, Jego najbliżsi i najwierniejsi uczniowie, ci, którzy przeszli szczególną formację i przetrwali takie próby, jak ta, gdy liczni uczniowie odchodzili od Jezusa, a On pytał „Czy i wy chcecie odejść?”, w ciągu najbliższych godzin najzwyczajniej zwątpią w Niego.

Po raz drugi tego wieczoru Piotr traktuje siebie inaczej niż pozostałych. Najpierw podkreślał swoją wyjątkowość nie zgadzając się na umycie mu nóg przez Chrystusa. Potem oświadczył, że jest lepszy od wszystkich i dlatego na pewno nie zwątpi. Nawet deklarował oddać za Jezusa życie. Czynił to z uporem po przestrodze i zapowiedzi zaadresowanej przez Bożego Syna wprost do niego. On, który wierzył, że Jezus jest Mesjaszem, publicznie oświadczył, że co do niego, to Mesjasz się myli. Czy można sobie wyobrazić bardziej dobitny i drastyczny przykład pychy? Czy potrafimy sobie wyobrazić, jak wielkim cierpieniem była postawa Piotra dla Jezusa? Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, że Chrystus zapowiadał zwątpienie Apostołów i zaparcie się Piotra nie po to, aby po Zmartwychwstaniu powiedzieć „A nie mówiłem”, lecz że był to z jego strony kolejny niepojęty w swej wielkości i doniosłości akt miłosierdzia. Akt, którego finałem była rozmowa z Piotrem już po Zmartwychwstaniu, w której książę Apostołów trzy razy z dojmującą pokorą mówił o swojej miłości do Zbawiciela.

W Jezusowej przestrodze pojawia się głos koguta. Na pozór jest to tylko wskazanie czasowej granicy, do której zapowiedź powinna się wypełnić. Ale okazuje się, że pianie koguta ma do wypełnienia szczególne zadanie. Ewangeliści zwracają uwagę, że ten dźwięk powoduje, iż Piotr przypomina sobie słowa Chrystusa. Przypomina sobie zapewne także własne zapewnienia, składane hardo przed Jezusem i pozostałymi. Na głos koguta Piotr staje wobec samego siebie, jak przed lustrem. Staje nie sam, lecz w obecności Jezusa. Kogut spełnia wobec sumienia Piotra to zadanie, które i dziś spełnia na wielu wsiach – budzi je ze snu, z letargu, w jaki ludzkie sumienie wpędza nieuzasadnione przekonanie o własnej doskonałości. Słysząc pianie koguta Piotr uświadomił sobie, że był w błędzie, gdy myślał o sobie, że jest „prawdziwym” uczniem Chrystusa, że jest tak doskonały i utwierdzony w wierze, iż nigdy się nie zachwieje, a tym bardziej nie upadnie.

Piotr nie wpadł we wściekłość, że Jezus miał rację. Nie wkurzył się też na siebie, że okazał się tak słaby i nie zaczął sam sobie i wszystkim dokoła tłumaczyć, że to tylko jednorazowa wpadka, nie użył modnego dziś wytłumaczenia, że to tylko „wypadek przy pracy”. Piotr zachował się jak człowiek, który w zderzeniu z własną niemocą i słabością odkrywa potrzebę miłosierdzia. „Wyszedł i gorzko zapłakał”. Otworzył się na Boże miłosierdzie i go rzeczywiście doświadczył.

Nie ma na ziemi człowieka, który nie potrzebuje Bożego miłosierdzia. Ale nie każdy jest gotów na jego przyjęcie. Nie każdy słysząc „pianie koguta”, reaguje gorzkim płaczem. Są i tacy, którzy zatykają uszy lub próbują tego symbolicznego „koguta”, głos budzący ich sumienie, przypominający, kim są, jaka jest ich rzeczywista sytuacja i kondycja, „zarżnąć”, łeb mu ukręcić i zjeść w rosole. I chodzą sobie w glorii idealnych chrześcijan, katolików wzorcowych, nieświadomi, że doświadczą miłosierdzia dopiero wtedy, gdy upadłszy na kolana powiedzą „Panie, ty wszystko wiesz… Ty wiesz, że Cię kocham”.

IV Niedziela Wielkiego Postu

W ucho

To zadziwiające, że fakt odcięcia ucha Malchosowi przez jednego uczniów Jezusa podczas pojmania Go w Ogrójcu odnotowali wszyscy czterej Ewangeliści, natomiast o uzdrowieniu wspomina tylko jeden – Łukasz. Ale zanim na tym skupimy uwagę, przyjrzyjmy się z perspektywy miłosierdzia wszystkiemu, co się w owych chwilach wydarzyło.

Gdy dotyka mnie nawet niewielkie cierpienie oczekuję od mojego otoczenia niemal stałego zainteresowania, pochylania się nade mną z troską, skutecznej pomocy i współodczuwania. Podobnie postępuje w cierpieniu wielu ludzi. Takie zachowanie wydaje się zrozumiałe, a może nawet naturalne. Rozumiemy je. Akceptujemy, jak pewna córka, która całą noc czuwając przy łóżku ciężko chorej matki, nad ranem nie dała rady zmęczeniu i zdrzemnęła się chwilę, za co natychmiast otrzymała niezwykle ostrą i niesprawiedliwą reprymendę od cierpiącej. Usłyszała nawet zarzut braku miłości. Nie odpowiedziała jednak żadnymi tłumaczenia ani pretensjami, lecz… przeprosiła.

Jezus w Ogrójcu cierpi. Bardzo cierpi. Ktoś miał nawet odwagę sugerować, że tam cierpiał bardziej, niż na krzyżu. Czy tak było w istocie? To raczej zagadnienie dla psychologów.

„Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: «Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił». Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: «Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną!» I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: «Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty». Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Rzekł więc do Piotra: «Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe». Powtórnie odszedł i tak się modlił: «Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!» Potem przyszedł i znów zastał ich śpiących, bo oczy ich były senne. Zostawiwszy ich, odszedł znowu i modlił się po raz trzeci, powtarzając te same słowa. Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: «Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca»”.

Ten sugestywny opis świętego Mateusza nie pozostawia wątpliwości, co do faktu strasznego cierpienia, jakie doświadczał jeszcze przed pojmaniem Jezus. Święty Łukasz pisze nawet o tym, że krew Chrystusa była gęsta jak krew. Niektórzy mówią, że istotą kary śmierci jest oczekiwanie na wykonanie wyroku, a nie sam moment utraty ziemskiego życia jest raczej końcem kary, niż nią samą. Wydaje się uprawnione porównanie cierpień Jezusa w ogrodzie Getsemani do cierpień skazanego na śmierć. Zwłaszcza, jeśli ten skazany jest całkowicie niewinny.

Uczniowie w tych trudnych, bolesnych chwilach, nie zdołali udzielić Jezusowi wsparcia. Z punktu widzenia ludzkiego został sam. I można odnieść w pierwszych chwili wrażenie, że ma o to do uczniów pretensje. Trzeba jednak wsłuchać się w Jego słowa. Chrystus nie stawia im zarzutów. On jest o nich zatroskany. „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie”. To jest przecież przestroga i rada, a nie pretensja. To jest akt miłosierdzia wobec tych zmęczonych, zagubionych ludzi. Jezus stara się ich umocnić przed jeszcze większymi próbami, które ich czekają w najbliższych minutach i godzinach.

Tym bardziej że sprawy nabierają dużego przyspieszenia. Oto już w Ogrójcu pojawia się Judasz na czele zbrojnych. I jego słynny pocałunek, który po wsze czasy będzie symbolem wyjątkowo obrzydliwej i obłudnej postawy. Czy równie symbolicznie i niepodzielnie funkcjonuje w świecie reakcja Jezusa? Czy wszyscy, którzy wiedzą, że Judasz użył pocałunku, gestu miłości, po to, aby dokonać zdrady, równie dobrze wiedzą, że nawet w takiej chwili Chrystus nazwał go przyjacielem? Że nie obrzucił go stekiem wyzwisk ani nie odsunął się z obrzydzeniem, lecz próbował kolejny raz odwołać się do jego judaszowego sumienia? Czy chrześcijanie żyjący na całym świecie dostrzegają ten desperacji akt miłosierdzia, jakiego doświadczył zdradzający Judasz? Czy zdają sobie sprawę, że ten szczególny Boży „mechanizm” funkcjonuje w odniesieniu do każdego człowieka, który staje wobec pokusy popełnienia zła, grzechu? Czy wierzą, że Bóg do ostatniej sekundy, ostatniego ułamka, stara się pomóc człowiekowi w dokonaniu właściwego wyboru, a nie mówi „A niech sobie grzeszy, co mnie to obchodzi, sam poniesie konsekwencje”?

Wreszcie sam fakt pojmania. Jezus stara się chronić swoich uczniów. Skupia uwagę zbrojnych na sobie, aby przypadkiem wraz z Nim nie zaaresztowano któregoś z Apostołów lub uczniów. Ale oni nie chcą być bierni. Na przemoc chcą odpowiedzieć przemocą. Ewangeliści różnie przedstawiają szczegóły tych wydarzeń. Nic dziwnego. Każdy, kto kiedykolwiek słyszał opowieści świadków jakichś dramatycznych, pełnych emocji wydarzeń, wie, że każdy widzi je i zapamiętuje po swojemu. Nic wiec dziwnego, że trzech Ewangelistów przypisuje sięganie do miecza jakimś anonimowym uczniom, a Jan twierdzi, że to osobiście Szymon Piotr uciął ucho słudze najwyższego kapłana. Jan podaje nawet imię poszkodowanego.

Nic więc dziwnego, że o fakcie uzdrowienia przez Jezusa ucha Malchosa napisał tylko jeden Ewangelista. Można przypuszczać, że dla pozostałych ten akt miłosierdzia Chrystusa wobec jednego z agresorów jest czymś oczywistym, tak bardzo, że nie trzeba go odnotowywać, bo trudno oczekiwać, znając całą działalność Jezusa, że dopuści do tego, aby jakiś człowiek doznał krzywdy i nie otrzymał pomocy. Zwłaszcza, że ta krzywda w jakiś sposób może być pośrednio związana z samym Chrystusem.

Jednak z naszego, ludzkiego punktu wiedzenia, jest czymś niesłychanie trudnym do pojęcia, że nawet w takim momencie Jezus, Boży Syn, jest pełen zatroskania o człowieka. Człowieka, który nie jest Jego uczniem ani wyznawcą. Człowieka, który jest Mu wrogiem. Trudno nam pojąć, że Bóg nie stawia swemu miłosierdziu granic, także czasowych. I każda chwila jest dla Niego dobra, aby okazać je człowiekowi.

V Niedziela Wielkiego Postu

Miłosierna droga

O czym świadczy robienie spektaklu dla tłumów nie tylko z procesu sądowego, nie tylko z egzekucji skazańca, ale również z jego drogi na miejsce kaźni? O wyjątkowym okrucieństwie rządzących? O ich pogardzie dla człowieka? O schlebianiu najniższym instynktom rządzonych? I zdziczeniu i kompletnym upadku moralnym tych, którzy przyszli oglądać to widowisko?

Zapewne o wszystkim tym razem. Tym smutniejsza jest konstatacja, że o, co spotkało Jezusa w czasie drogi na Golgotę, w dziejach świata nie było niczym nadzwyczajnym. Stosowali takie praktyki najróżniejsi władcy, a w czasach rewolucji francuskiej odbywającej się pod szczytnymi hasłami, z poniżania skazańców w drodze na szafot uczyniono wręcz rytuał. Możemy się odcinać z obrzydzeniem od takich praktyk, ale nigdy nie mamy pewności, czy gdyby się nadarzyła okazja, sami nie uleglibyśmy pokusie, aby wziąć w nich udział.

A jednak Chrystusowa droga na miejsce wykonania wyroku śmierci, popularnie nazywana Drogą Krzyżową, jest czymś wyjątkowym. Nie dlatego, że poza standard wyszli w tym jednym przypadku organizatorzy „widowiska”. Również nie dlatego, że inaczej niż podobnych sytuacjach w najróżniejszych zakątkach Ziemi zachowywali się widzowie. Wyjątkowe było to, kim był skazaniec i główny „aktor” oraz to, co po drodze robił.

Święty Łukasz Ewangelista opisuje to tak: „Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.”

Zapędzenie kogoś takiego, jak Szymon z Cyreny, do pomocy skazańcowi w taszczeniu narzędzia kaźni nie było zapewne niczym nadzwyczajnym w praktyce rzymskich żołnierzy. Jednak skutki tego zdarzenia każą się głęboko zastanowić nad tym, co się rzeczywiście stało. Jak opowiada legenda, spisana przez Giovanniego Papiniego, „Szymon przybył z rodzimej Cyreny do Jerozolimy niewiele lat wcześniej ze względów spadkowych, nie znał więc prawie nikogo w świętym mieście ani nie dbał o zawieranie nowych znajomości, a tym mniej uwagi poświęcał sprawom publicznym. Pole i dom stanowiły jego życie i nikogo nie kochał poza swoimi dziećmi. Dlatego też niewiele wiedział o tym, co zdarzyło się w ostatnich dniach, i uważał, że skazani byli po prostu pospolitymi przestępcami”.

Święty Marek Ewangelista opisując Drogę Krzyżową Jezusa, informuje: „przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa”. Dlaczego wymienia imiona jego synów? Ponieważ byli oni znanymi chrześcijanami pierwszego pokolenia. Imię Rufusa wspomina św. Paweł w Liście do Rzymian.

Co takiego się stało podczas niesienia krzyża, że Szymon z Cyreny stał się ojcem znaczących w pierwotnej wspólnocie chrześcijan? Doznał miłosierdzia. Jego pomoc nie została przez Jezusa odrzucona, lecz przyjęta w taki sposób, że stało się to dla Cyrenejczyka zasiewem wiary. Co prawda według spisanej przez Papieniego legendy, długo opierał się przed przyjęciem wiary w Chrystusa, a po jej przyjęciu miał próbować wyciągać z tego osobiste korzyści, ostatecznie jednak „Szymon z Cyreny został jako chrześcijanin powieszony na krzyżu nasyconym smołą i spłonął niby pochodnia, by oświetlić ogrody Nerona”.

W drodze na Golgotę Jezus nie tylko wobec Szymona z Cyreny uczynił niezwykły akt miłosierdzia. To, co zrobił wobec użalających się nad nim kobiet jest nie tylko o wiele łatwiej rozpoznawalne, jako dzieło miłosierdzia.

Święty Łukasz tak opisał całe wydarzenie: „A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: "Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły". Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»”.

Zaskakujące odwrócenie ról. To płaczące kobiety chciały w jakiś sposób okazać Jezusowi miłosierdzie lub przynajmniej współczucie. Nie ma powodów, aby wątpić w szczerość ich łez. Zapewne przynajmniej część z nich wiedziała, że Chrystus jest niewinny i spotykają Go całkowicie niezasłużone cierpienia i prześladowania. Chciały Mu dać choćby niewielkie wsparcie. Pokazać, że we wrogim tłumie widzów, szukających w Jego bólu i upokorzeniu rozrywki i satysfakcji, są również ludzie, którzy nie poddali się powszechnemu szałowi zła i przynajmniej przez łzy i zawodzenie stają razem z Nim.

Dlaczego więc – tak można pomyśleć w pierwszej chwili czytając Łukaszowi opis - Chrystus odrzuca ich współczucie? Nie odrzuca. Gdyby odrzucał, nie zwróciłby się do nich. I nie powiedział, tego, co usłyszały. Chrystus przyjął ich dar miłosierdzia, ale odpowiedział jeszcze większym darem. Dał im przestrogę i wskazówkę. Odwrócił tok ich myślenia. A przede wszystkim dał dowód, że jest o nie same i o ich dzieci szczerze zatroskany. Jemu na nich bardzo zależało. Tak bardzo, że nawet idąc na śmierć, pochylił się nad nimi i głosił im Ewangelię nawrócenia. Czy w tej chwili, idąc przez miasto i wzywając w bardzo jednoznacznych słowach do nawrócenia, nie przypomina Jonasza, posłanego przez Boga do Niniwy? Słowa Jezusa są równocześnie proroctwem i przypomnieniem proroctwa zapisanego w Księdze Ozeasza.

Można powiedzieć, że Jezus nieustannie jest „nastawiony” na pełnienie dzieł miłosierdzia. Nie „marnuje” żadnej okazji, wykorzystuje każdą sytuację, nawet taką, w której zdawałoby się powinien się skupić na własnym cierpieniu i przestać się rozglądać w poszukiwaniu tych, którzy na Boże Miłosierdzie, przez Niego niesione, czekają. Pochyla się nad każdym, kto miłosierdzia jest spragniony.

Czy dziś, z perspektywy dwóch tysięcy lat, potrafimy to dostrzec i docenić? Czy wyciągamy z tego wnioski? Czy tak liczne Jezusowe dzieła miłosierdzia, czynione bez afiszowania się i podkreślania ich rangi, pobudzają naszą wyobraźnię miłosierdzia? Czy otwieramy szeroko oczy, aby dostrzec licznych ludzi, którzy potrzebują miłosierdzia od nas?

W piątą niedzielę Wielkiego Postu zasłaniamy w kościołach krzyże. Nie po to, aby usunąć sprzed oczu wizerunek cierpiącego Bożego Syna. Po to, aby powierzchowne patrzenie oczami ciała wzmocnić patrzeniem oczu duszy. Nieraz dopiero gdy zamkniemy powieki, odkrywamy treść tego, na co przed momentem spoglądaliśmy. Tak samo jest z oglądaniem Męki Jezusa. Grozi nam, że damy się wciągnąć w emocje tłumu, dla którego jest to tylko widowisko. I zapomnimy, że potrzebujemy miłosierdzia.

Niedziela Palmowa

Przebaczenie z krzyża

Wygłaszanie kazania pasyjnego w Niedzielę Palmową wydaje się zbędnym wysiłkiem. Tego dnia w czasie Mszy świętej czytany jest opis męki i śmierci Pana Jezusa. Czy może być lepsza motywacja do rozważania pasyjnego, niż wsłuchiwanie się w ewangeliczny zapis tamtych wydarzeń?

Kazanie pasyjne w Niedzielę Palmową jest uzupełnieniem tego, co dzieje się w czasie Mszy świętej. Czymś w rodzaju dopowiedzenia. I przygotowaniem dalszym do przeżywania Triduum Paschalnego. Są parafie, w których ostatnie z cyklu kazanie pasyjne wygłaszane jest nie w Niedzielę Palmową, ale w Wielki Piątek. Jest w tym logika przeżywania.

W tegorocznych rozważaniach pasyjnych odkrywaliśmy akty miłosierdzia. Dużo ich było. W zadziwiających momentach i sytuacjach. W takich, których trudno się ich spodziewać. Ale jeszcze nie wszystkie wymieniliśmy. Zostały jeszcze dwa. Szczególne akty Bożego Miłosierdzia, dokonujące się w ramach niepojętego dzieła zbawienia ludzkości, które jest przecież największym aktem Miłosierdzia Bożego, jaki zdarzył się w dziejach świata.

Święty Łukasz odnotowuje dwa niezwykle ważne wydarzenia dotyczące ukrzyżowania i tego, co się działo zanim Jezus oddał ducha w ręce Ojca: „Gdy przyszli na miejsce, zwane «Czaszką», ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią». Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy. (…) Jeden ze złoczyńców, których [tam] powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju»”.

Jezus przebacza żołnierzom, którzy Go zabijają i przebacza jednemu z ukrzyżowanych wraz Nim łotrów. Żołnierzom przebacza, mimo że nie proszą o przebaczenie. Zwraca jednak uwagę, że nie są świadomi ogromu zła, jakiego się dopuszczają. Nie wiedzą, w czym uczestniczą. Łotrowi przebacza, bo on wyznaje swój grzech i prosi o przebaczenie. Cała rozmowa Jezusa z Dobrym Łotrem przypomina to, co się odbywa w czasie sprawowania sakramentu pokuty i pojednania. Można powiedzieć, że łotr spełnia pięć warunków dobrej spowiedzi. Poznaje swój grzech, żałuje za niego, chce się poprawić, wyznaje go i – wisząc na krzyżu – dokonuje zadośćuczynienia. Postawa drugiego z łotrów pokazuje, że sam fakt ponoszenia kary za popełnione zło nie jest wcale równoznaczny z chęcią pojednania z Bogiem. On nie chce przebaczenia i miłosierdzia nie doznaje.

Obydwa akty miłosierdzia uczynione przez Chrystusa na krzyżu to lekcja dla Jego naśladowców. Wskazówka, w jaki sposób oni mają podejmować to wyjątkowe dzieło miłosierdzia, jakim jest zawsze przebaczanie drugiemu człowiekowi. Jezus uczy, komu i kiedy przebaczać. Uczy też, jakie warunki mamy spełnić, gdy sami przebaczenia od innych ludzi potrzebujemy.

Niejeden spowiednik ze smutkiem zwraca uwagę, że chrześcijanie przychodząc po przebaczenie do Boga, zapominają, że z jednej strony oni sami powinni przebaczać (zapominają, chociaż codziennie odmawiają w Modlitwie Pańskiej słowa „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”), a drugiej, że nim przyjdą do konfesjonału powinni uzyskać przebaczenie od tych, których skrzywdzili. Dawniej powszechnie uczono dzieci, że przed pójściem do spowiedzi powinny przeprosić rodziców, rodzeństwo i innych bliskich, którym zrobili coś złego. Dzisiaj wielu ludzi spowiadając się z wielkich kłótni z żoną lub mężem ze zdziwieniem odbierają pytanie zadawane przez niektórych spowiedników, czy się już pogodzili i przeprosili. Albo, gdy komuś zrobili krzywdę, czy postarali się ją naprawić lub jakoś wynagrodzić.

Wielki Tydzień, zaczynający się w Niedzielę Palmową, to dla chrześcijanina czas dogłębnego przeżywania wydarzeń zbawczych i wyciągania z nich wniosków, kształtujących jego życie. To również czas, w którym wielu przychodzi prosić Boga o miłosierdzie. I czas, w którym chrześcijanin szczególnie powinien pamiętać o miłosierdziu wobec innych.