Mam dom, mam samochód, mam konto w banku. Więc – pomyślałem – przynajmniej jednego mi brakuje. Jak z tym bagażem mogę iść za Jezusem?
Wśród naszych życiowych identyfikatorów ważną pozycję zajmuje miejsce, w którym mieszkamy, nasz dom. On gwarantuje życiową stabilizację, jest swoistą przystanią do powrotów.
Oto po dziesięciu wiekach pojawił się ktoś większy niż Salomon. Syn umiłowany Ojca. To on miał zbudować Bogu dom na wieki.
Bóg żyje wśród nas. Mieszka w naszych sercach, odwiedzamy Go w zbudowanych tu świątyniach, chodzi naszymi ulicami, Jego wizerunki są w naszych domach...
Dom na ziemi kończy się wraz ze śmiercią mamy – pewnie o tym słyszałeś. A może rodzina w Kościele kończy się wraz z „wyjazdem” Boga Ojca?
Umiera mąż, wyjeżdża dziecko, tracimy pracę, powódź niszczy nam dom, choroba odbiera siły... I nagle po stronie „mam” nic nie jest już pewne ani oczywiste.
Jednych troska o Królestwo Boże gna na krańce świata. Opuszczają dom, ojczyznę, jadą w nieznane. Dla innych terenem misji jest rodzina, zwłaszcza dzieci. Jak być misjonarzem swojego potomstwa?
Jeśli chciałbyś dom swojej pobożności budować bez regularnego przyjmowania sakramentu pokuty, to uważaj: w najlepszym razie wyjdzie z tego socrealistyczne straszydło, w którym nic z niczym nie będzie współgrać.
W związku z trwającym stanem zagrożenia epidemiologicznego i ograniczeniem liczby osób w kościołach, w internecie pojawiają się propozycje na przeżywanie wielkopostnych nabożeństw w domach. Jedną z nich przygotowali pilscy salezjanie.
Gdy już nasze domy lśnią czystością, garnitur włożony, koszula zapięta na ostatni guzik, sukienka leży (po przeróbkach) jak na modelu, potrawy albo już przygotowane, albo są w trakcie robienia, wiemy, że zaczynają się święta.
Jest wielka różnica między ludzką słabością a złą wolą.