W myślach wciąż powtarzam sobie na okrągło: „śmierć to nie koniec, śmierć to nie koniec” - tak myśli chrześcijanin. „Nie poddam się” - tak robi chrześcijanin.
Modlitwa nawróconych
„Michale! Przyjąłeś Eucharystię, bierzmowanie - co teraz? Małżeństwo? Kapłaństwo?” - siostra Alicja z entuzjazmem i swoim rozbrajającym uśmiechem podsumowała - jak mi się wtedy zdawało - finalny akt mojego nawrócenia. A może to nie koniec pytań o wiarę?
Nieudany start
Pierwsze moje zetknięcie z Kościołem katolickim i wiarą było jak nieudana próba wzbicia się samolotu w przestworza. We wczesnym dzieciństwie – miałem, o ile dobrze pamiętam, około 5 lat - uczęszczałem na katechezy dla dzieci organizowane przy kościele w Mistrzejowicach w Nowej Hucie, gdzie mieszkałem. Wtedy to kształtowała się już świadomość wiary - na tyle, na ile dziecko potrafi ją zrozumieć. „Kim będziesz, Michałku, jak dorośniesz?”. Odpowiadałem: „Księdzem”. Niestety, trochę później ta fascynacja rozbiła się o twardy bruk rzeczywistości wczesnych lat osiemdziesiątych. W szkole podstawowej synowi milicjanta (ojciec był, jak niektórzy mawiali, bardziej marynarzem, gdyż pracował w milicji, później policji wodnej) było naprawdę ciężko. To, że moi rówieśnicy często szydzili ze mnie i spychali na bok, było jeszcze do przełknięcia. Ale co najmniej dziwne było dla mnie to, że ową marginalizację pogłębił pewien ksiądz, pytając, gdzie pracuje mój ojciec. Zaraz potem stwierdził, że nie ma mowy, abym przystąpił do Pierwszej Komunii świętej. I tak byłem zawsze z boku tej "szkolnej społeczności katolickiej". Zawirowania tamtych lat odbijały się często na moim życiu. Owszem, miałem przyjaciół. Lecz kiedy np. na podwórku wykrzykiwali wniebogłosy: „Solidarność! Solidarność!” - wystawiony poza nawias tego wszystkiego uważałem, że mnie akurat nie wypada tego robić, bo była to sprawa ludzi chodzących do kościoła, a ja nie często tam bywałem. Dzień, kiedy moja klasa przystępowała do Komunii świętej, był dla mnie jednym z najgorszych. Świadomość nieskończonej dobroci Boga kłóciła się w mojej ocenie właśnie z tamtym dniem. Wtedy nie rozumiałem, dlaczego tak musi być.
Grzech i pustka
Po śmierci ojca jako trzynastoletni chłopiec przestaję być już dzieckiem. Namnaża się wiele problemów w domu. Próbuję uciec w świat, który początkowo intryguje. Mieniący się wieloma barwami czas młodzieńczych zabaw wciąga mnie bez reszty. Alkohol, papierosy - w moim mniemaniu pozwalało to wszystko być niezauważonym przez otoczenie. Obecność Boga była przeze mnie negowana w taki czy inny sposób. Nienamacalne nie istniało. Nie znałem Pisma Świętego poza tym, że było obowiązkową lekturą w liceum. Przeczytałem je jak zwykłą książkę i zaliczyłem na ocenę - nie pamiętam już jaką. Mimo wszystko jednak przez całe życie, czasami nawet w dużym stopniu, kierowało mną sumienie. Okres szkoły średniej z jednej strony to wciąż pasmo zabaw, szaleństw i pierwszych miłości, z drugiej strony w pewnym momencie zaczął się czas poszukiwań. Czego? Sam nie byłem w stanie chyba stwierdzić. Pustka przepełniała moje życie z dnia na dzień. Czym ją wypełnić, jeżeli ma się bardzo ambiwalentne odczucia do wiary i samego Kościoła?
Boże jakikolwiek i gdziekolwiek - która ścieżka?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |