Grzech to moja prywatna sprawa? Niezupełnie. Najbardziej ukryty zawsze przecież ma wymiar społeczny. Najważniejsze jednak, bym nie zgrywał świętoszka.
Liturgia Mszy świętej przewiduje różne warianty aktu pokuty. Dłuższe, krótsze. Bardziej i mniej głębokie. Najpiękniejszy jest chyba ten odmawiany najczęściej. Rozpoczynający się od słów „Spowiadam się Bogu wszechmogącemu…”
Że spowiadam się Bogu, to nic dziwnego. Zawsze przecież staję przed Nim jako grzesznik. Zawsze jako ten, któremu większe czy mniejsze winy trzeba przebaczyć. Znamienne jednak, że spowiadam się także ludziom: „i wam bracia i siostry”. Można wzruszyć ramionami i powiedzieć, że każdy grzech, nawet najbardziej ukryty, ma wymiar społeczny. Dlatego potrzebuje także wybaczenia ze strony innych ludzi. Ale jest w tym zdaniu „Spowiedzi powszechnej” coś więcej. Wymawiając je nie tyle wyznaję ludziom swoje grzechy – przecież o nich nie mówię - co staję przed nimi jako grzesznik. Czyli jako ten, który jest niedoskonały, jako ten, który błądzi, jako ten, który czasem kieruje się złym przyzwyczajeniem, lenistwem albo i złą wolą. Nie jestem lepszy od innych. Chociaż chciałbym stawiać siebie za wzór, a innych wytykać palcami, nie mam ku temu podstaw. Jestem grzesznikiem pośród grzeszników. Może trochę lepszym, może trochę gorszym, ale grzesznikiem. Nawet gdy wychodzę z Kościoła i i zajmuję się swoimi codziennymi sprawami – na przykład siadam przed komputerem, aby napisać kolejny tekst piętnujący takie czy inne zjawisko – nie powinienem o tym zapominać.
Bo ja też bardzo grzeszę. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Przypomnienie dość istotne. Zło zaczyna się od głowy. To w niej rodzą się złe myśli, pochopne sądy i wszelkie knucie. Złe myśli ujawnia język. Często nie trzeba specjalnie przyglądać się człowiekowi, wystarczy posłuchać, co mówi. Zło serca wcześniej czy później pojawia się też na języku. A potem jest czyn. Ale często i to, o czym się zapomina i co się lekceważy: prowadzące do zła zaniedbanie. Jeśli pamiętam o tym ostatnim wymiarze grzechu, nigdy nie powinienem zasypiać z przeświadczeniem o własnej doskonałości. Przecież zawsze można było zrobić więcej. Nawet jeśli byłyby to tylko drobiazgi, jak ofiarowany komuś uśmiech czy dobre słowo.
Dlatego powtarzam ze wszystkimi: „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Świat chciałby, żeby ludzie wyzbyli się poczucia winy. Żeby wszystko umieli sobie wytłumaczyć ciężkim dzieciństwem, życiem w stresie albo koniecznością realizacji potrzeb. Niektórzy pobożni na wzór faryzeuszy będą się tłumaczyli koniecznością walki o jakieś sprawy. Ale początkiem wyjścia z grzechu jest zawsze przyznanie się: moja wina. Nie rodziców, nie współpracowników, nie moich wrogów. Moja wina.
To, co najpiękniejsze w tym Akcie Pokuty jest jednak dalej: „Przeto błagam Maryję, zawsze Dziewicę, wszystkich Aniołów i Świętych i was bracia i siostry o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego”. Nie jestem na tym świecie sam. Mam przyjaciół tu, na ziemi, ale i życzliwych mi ludzi w wieczności. Nawet część świata duchowego jest po mojej stronie. Jeśli proszę o wstawiennictwo wszystkich świętych, wszystkich aniołów i wszystkich uczniów Chrystusa, to może któryś szepnie za mną słowo? A swoją drogą ciekawe, ile razy sam modliłem się za tych, którzy w akcie pokutnym prosili mnie o modlitwę.
Po słowach kapłana, w których życzy wszystkim Bożego zmiłowania, które ma nas zaprowadzić do życia wiecznego, jeszcze raz powtarzamy starożytnym obyczajem: Kyrie eleison. Panie zmiłuj się. Na początku każdej Eucharystii staję ę przed Bogiem, ale i całym światem jako grzesznik. I wszystkich proszę o modlitwę za mnie do Boga. To uczy pokory. Tu poznaję swoje miejsce w świecie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |