To warto przeczytać:
Nigdzie nie czujesz się tak bezpiecznie, jak w tłumie. No, może czasami w domu, ale nie zawsze. W tłumie jesteś bardziej u siebie, bo ci wygodnie. Dajesz się nieść. Nie musisz myśleć. Wystarczą emocje. Poczucie, że jesteś cząstka wielkiej grupy. Świadomość, że masz wielka siłę. Kilkudziesięciu, kilkuset, tysiące takich jak ty czujesz obok. Jakbyście byli jednym organizmem. Wzbudzasz podziw, szacunek, obawę, strach. Gdy jesteś w tłumie, ów niedostępny świat władzy, pieniędzy, do którego tak bardzo chcesz należeć, musi cię zauważyć, musi się z tobą liczyć. Bo on wtedy od ciebie zależy.
Tłum może kogoś uczynić władcą, a innego zepchnąć z tronu na dno rynsztoka. To znaczy – ty możesz. Możesz biec wraz z innymi i z podziwem oddawać cześć jakiejś aktualnej gwieździe rozrywki, jakiemuś politykowi, jakiemuś aktorowi. To ty czynisz ich wielkimi. Im bardziej bezmyślnie będziesz kogoś uwielbiać, tym wyżej go wyniesiesz w hierarchii tej ziemi. Im więcej wzniesiesz okrzyków, im więcej rzucisz w jego lub jej stronę kwiatów, im więcej części garderoby zerwiesz z siebie, tym większy staje się twój idol. Im więcej zdobędziesz plotek, zdjęć, autografów...
To ty decydujesz, kto jest królem. Królem rocka. Królem polityki. Królem rozrywki. Królem telewizji. Królem miejscowości. Królem szkoły. Królem twego serca. Królem twego umysłu. Wystarczy, że z głębi tłumu zawołasz "Hosanna!".
Ale także ty obalasz takich królów. Wystarczy, że zafascynuje cię ktoś inny. Bo ma fajniejszą fryzurę, bardziej wyciętą suknię, ma mniej zahamowań, więcej pieniędzy... I już zapominasz o swym dotychczasowym uwielbieniu i z całą żarliwością przerzucasz je na nowy obiekt. Masz moc kreowania i niszczenia – gdy jesteś w tłumie.
W tłumie jest bezpiecznie, bo anonimowo. Bo łatwo. Nie trzeba wielkiego wysiłku, żeby być katolikiem, gdy przyjeżdża Papież i wszyscy jeden przed drugim pchają się w jego pobliże. Nie trzeba wielkiego samozaparcia, aby przyznać się "Jestem ewangelikiem", gdy jest nim Adam Małysz. To naprawdę żadna sztuka. Nie trzeba wielkiej odwagi, aby mimo swego katolicyzmu w niedzielę iść do supermarketu zamiast do kościoła ma Mszę. Tylu ludzi to dziś robi...
Internet też jest tłumem. Tu również nikt cię nie zna. Możesz udawać, kogo chcesz. Możesz być raz gorliwym katolikiem, a innym razem niewierzącym lub agresywnym pseudosatanistą. Nikt cię nie sprawdzi. Możesz na czacie opowiadać, jak na co dzień żyjesz Ewangelią lub bluzgać najwulgarniejszymi słowami, wyśmiewając wszystkie wartości. Niemal w tej samej chwili. Nie musisz mówić, kim naprawdę jesteś.
W tłumie najbezpieczniej. Zapewne. Jednak w tłumie można też zostać zadeptanym. Albo w chwili próby odkryć największe osamotnienie i opuszczenie. I nikt za tobą nie stanie, gdy będziesz potrzebować pomocy.
Wtedy zrozumiesz, że zamiast tłumu szukasz wspólnoty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |