Nic to nie da – mówili do kropli spadającej na kamień. Że nie mieli racji, zrozumieli, gdy zobaczyli jaskinię.
Nie jest łatwo mieć przeciwko sobie (prawie) cały świat. Zwłaszcza kiedy nie jest się upierdliwcem znajdującym przyjemność w kontestowaniu tego, co robią inni, a po prostu, najuczciwiej w świecie, widzi się więcej. Zadeklarowani wrogowie? Do tych można przywyknąć. Przynajmniej wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Gorzej z przyjaciółmi.
Tak, masz rację, rozumiemy cię – zapewniają. Z czasem jednak ich cierpliwość gaśnie. To zrozumiałe. Trudno mieć u boku takiego, który ciągle się komuś naraża, bo nie potrafi albo i nie chce trzymać języka za zębami. I ciągle trzeba go wspierać. Najpierw zaczyna się milczenie. Mówi, a odpowiada cisza. Kiedy zmartwiony nią pyta, słyszy, że wszystko jasne i nie ma o czym mówić. Potem nadchodzi dzień, w którym mówią mu coś w stylu: wiesz, dałbyś już spokój; widzę, że ci twoi przeciwnicy mają sporo racji; zmień się, okaż innym więcej zrozumienia. I tak ten, który widzi więcej, odkrywa, że jest zupełnie sam...
Takim człowiekiem był właśnie Jeremiasz. Przyszło mu pełnić misję na przełomie VII i VI wieku przed Chrystusem. Czyli u schyłku istnienia Judy. Niebawem będzie patrzył na klęskę swojego państwa i ostateczny upadek Jerozolimy. Wrogowie, Babilończycy, okażą mu sporo atencji, bo uznają go za swojego sojusznika. Wiedzieli, że nawoływał, by nie stawiać im oporu; namawiał, by pogodzić się z zależnością od Babilonu i tak zachować choć resztki samodzielności. Ale możni z Jerozolimy nie posłuchali go.
Był zdrajcą? Nie, choć tak o nim niejeden w Judzie myślał. Kochał swój naród i życzył mu jak najlepiej. Ale był prorokiem. I widział więcej. Wiedział, że opór nic nie da, bo od jego narodu odwrócił się jego możny opiekun, Bóg. A sam Juda nie ma tyle sił, by bez Bożej pomocy oprzeć się potędze Chaldejczyków (Babilonu).
Dlaczego? Dlaczego Bóg od swojego narodu się odwrócił? Tak, byli dziećmi Abrahama. Byli Jego ukochanym narodem. Wyzwolił ich z Egiptu, na pustyni wyprowadzał dla nich wodę ze skały i karmił manną i przepiórkami. Kiedy zaproponował im zawarcie przymierza, byli przekonani, że robią dobry interes: Bóg miał się nimi opiekować, oni mieli zachowywać Jego prawo. Mądre i dobre prawo. Czy mogło być lepiej?
I było dobrze. Udało im się pokonać dotychczasowych mieszkańców Kanaanu i zająć ich ziemie. Mimo różnorakich kłopotów w końcu doczekali się, za czasów Dawida i Salomona, wielkiego i mocnego królestwa. Ale szybko wpadli w pułapkę pychy. Wydawało im się, że doskonale poradzą sobie bez Boga. Podzielili się nawet na dwa państwa – Izraela (zwanego też czasem w pismach prorockich Efraimem) i Judę. Bóg, zawarte z Nim przymierze, już prawie się nie liczyło. I nie za bardzo otrzeźwiło ich, że to pierwsze państwo, rządzone właściwie przez cały czas swego istnienia przez królów mających za nic Boga, upadło już w 722 roku przed Chrystusem. Dalej myśleli, że sobie poradzą. A w razie czego ochroni ich przymierze z Bogiem (w tej, nie odwrotnej kolejności), choć tego Boga mieli za nic. I przeliczyli się.
A Jeremiasz wszystko to widział, zanim jeszcze się stało. Wszak był prawdziwym prorokiem. I wieszczył (Jr 15, 1-6):
Pan (...) powiedział mi: «Nawet gdyby Mojżesz i Samuel stanęli przede Mną, serce moje nie skłoniłoby się ku temu ludowi. Wypędź ich sprzed mojego oblicza i niech odejdą! A jeśli ci powiedzą: Dokąd pójdziemy? odpowiesz im: To mówi Pan:
Kto jest przeznaczony na śmierć - na śmierć,
kto pod miecz - pod miecz,
kto na głód - na głód,
a kto na wygnanie - na wygnanie.
I ustanowię przeciw wam cztery rodzaje [nieszczęść] - wyrocznia Pana:
miecz, aby zabijał;
psy, by wywlekały;
ptaki powietrzne i zwierzęta lądowe, by pożerały i wyniszczyły.
Uczynię ich postrachem wszystkich królestw ziemi z powodu Manassesa, syna Ezechiasza, króla judzkiego, za to, co uczynił w Jerozolimie.
Któż [bowiem] ma litość nad tobą, Jerozolimo?
Kto współczuje tobie?
Kto zboczy z drogi, by zapytać,
jak ci się powodzi?
Tyś Mnie odrzuciła - wyrocznia Pana -
odwróciłaś się tyłem.
A Ja wyciągnąłem rękę nad tobą
i zniszczyłem cię.
Mam dość przebaczania! (...)
Trudne to słowa. Czy Jeremiasz głosząc coś takiego mógł być lubiany? Ale nie miał innego wyjścia. Nie mógł zdradzić Boga. Choć skarżył się (Jr 15, 10.16-18)
Biada mi, matko moja, żeś mnie porodziła,
męża skargi i niezgody dla całego kraju.
Nie pożyczam ani nie daję pożyczki,
a wszyscy mi złorzeczą.
(...)
Ilekroć otrzymywałem Twoje słowa, pochłaniałem je,
a Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą
i radością serca mego.
Bo imię Twoje zostało wezwane nade mną,
Panie, Boże Zastępów!
Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie,
by się bawić;
pod Twoją ręką siadałem samotny,
bo napełniłeś mnie gniewem.
Dlaczego mój ból nie ma granic,
a moja rana jest nieuleczalna,
niemożliwa do uzdrowienia?
Czy będziesz więc dla mnie jakby zwodniczym strumieniem,
zwodniczą wodą?
My też moglibyśmy wybrać wygodne życie. Owszem, chodzić co niedzielę do Kościoła na mszę, nawet regularnie do spowiedzi. Ale nie wychylać się. Co najwyżej w gronie przyjaciół ponarzekać, że Kościół to czy tamto. A przecież widząc więcej – jak prorok Jeremiasz – nie sposób stać z boku i milczeć. Trzeba się zaangażować. Przynajmniej w takim stopniu, na jaki pozwalają obowiązki. Nawet jeśli ktoś spojrzy nieprzychylnym okiem czy powie, że to nadgorliwość lub brak rozsądku. Albo że nic to nie da, bo przecież samemu świata się nie naprawi. Tobie niech nie będzie obojętny ani grzech Kościoła, ani jego bylejakość, ani miałkość nieudolnych działań. Od ciebie też zależy, czy będzie święty. Przecież nawet zwykła kropla wody, odpowiednio często padając, potrafi wydrążyć w skale tunel.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |