Na Mszy św. był czytany hymn o miłości św. Pawła, a mnie w tym czasie Bóg otwierał oczy i uszy na człowieka, z którym żyłam. Dla mnie te słowa brzmiały tak: Piotr cierpliwy jest, łaskawy jest. Piotr nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego...
Ela:
Ten cytat z Księgi Izajasza przyszedł mi na myśl, gdy zaczęłam myśleć o swoim nawróceniu, a raczej nawracaniach do Pana.
Bo to nieprawda, że ci żyjący z Panem Bogiem, chodzący do kościoła, modlący się nie potrzebują nawrócenia. To, że Bóg od zawsze był obecny w ich życiu nie zmienia faktu, że i oni są tylko ludźmi, że i oni błądzą i szukają po omacku woli Boga. Może jest im łatwiej, bo wiedzą, u Kogo szukać odpowiedzi, ale tak samo jak inni, muszą nauczyć się rozpoznawać głos Boga i iść za Nim, muszą codziennie na nowo podejmować decyzję o ufaniu Bogu, a nie sobie samemu czy innym ludziom, nie wspominając diabła.
Wiem, co piszę, bo tego doświadczam.
W moim domu rodzinnym wiara była obecna. Chodziliśmy do kościoła co niedzielę, na nabożeństwa, mama kreśliła nam krzyżyk na czole, gdy leżeliśmy w łóżkach. Do kościoła nie chodził tylko tata, tłumacząc, że on modli się w lesie, w ciszy i samotności. Ale podczas wielkich okazji: chrzty, Pierwsza Komunia Święta dzieci, Wielkanoc, Boże Narodzenie szedł do spowiedzi i do komunii. I pamiętam jak kiedyś ochrzanił mnie, że w spodniach chcę iść na Mszę św. Kazał mi wyciągnąć spódnicę i mi ją sam uprasował.
Kiedy byłam na II roku studiów, tata nagle umarł. Wróciłam na studia, niby żyłam normalnie, ale tak naprawdę rozsypał mi się świat. W moim życiu zabrakło oparcia, poczucia bezpieczeństwa, które on mi dawał, również materialnego. Wtedy jasno zobaczyłam, że wszystkie moje dotychczasowe deklaracje, że ufam Bogu, są niczym. Ja swoją ufność złożyłam w człowieku i tym, że był cenionym fachowcem, że mnie słuchał, że mieliśmy podobny pogląd na wiele spraw. Teraz mi tego zabrakło. A przecież w domu była jeszcze mama i troje rodzeństwa. Były życzliwe ciotki i wujkowie. Byli przyjaciele ze studiów i znajomi. Ale świat już nie był taki sam.
Żeby przywrócić go do równowagi, rok po śmierci taty wyszłam za mąż. Piotra poznałam w akademiku 3 miesiące po śmierci taty i zwróciłam na niego uwagę, bo był do taty podobny: milczący, spokojny, szarmancki i tak samo trzymał nóż podczas krojenia chleba. Zostałam jego żoną rok później, z czego pół roku nie byliśmy razem, bo ja miałam praktyki. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wyszłam za mąż za zupełnie obcego mi faceta.
Nasze życie potoczyło się – w tamtych czasach – normalną koleją rzeczy: rok po ślubie, po IV roku studiów, urodziłam syna. Półtora roku później obroniłam pracę magisterską i poszłam do pracy. Wtedy okazało się, że znowu jestem w ciąży. Piotr w tym czasie „borykał” się ze studiami, które zupełnie mu nie pasowały. Mieszkaliśmy w akademiku z dzieckiem i podczas mojej pracy, bo Piotr był jeszcze studentem. Ale przyszedł moment po urodzeniu córki, że ja wróciłam do domu, do mamy z dwójką dzieci, a Piotr w tym czasie miał kończyć studia. Rozdzieliliśmy się, żeby „dzieci nie przeszkadzały Piotrowi w studiowaniu”. U mamy nie było mi źle, Piotr odwiedzał nas raz na dwa, trzy miesiące. Po roku okazało się, ze ta rozłąka nic nie dała. Piotr nie mógł studiować, bo za nami tęsknił – jak sam wyjaśnił.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |