Sześć homilii
Augustyn Pelanowski OSPPE
Nigdy nie wiemy tak naprawdę, kogo przed sobą mamy, gdy udzielamy mu jakiejkolwiek gościny, począwszy od tej zwykłej, która dba o zwykły głód i znużenie, aż po przyjęcie kogoś do gospody serca, a nawet do pałacu duszy. Odkąd Syn Boży stał się człowiekiem, w każdym ludzkim obliczu można dopatrzeć się oblicza Syna Bożego. Nie da się przeniknąć tej tajemnicy wiecznych konsekwencji wynikających z poświęcenia komuś czasu i noclegu, pokarmu i dobrego słowa, rady i modlitwy.
Cóż znaczy mieć zapalone pochodnie, oczekując na powrót Pana? Instrukcja Kościoła skierowana do osób konsekrowanych z 2002 roku „Rozpocząć od nowa od Chrystusa” na pytanie, gdzie konkretnie szukać oblicza Chrystusa, wskazuje jakby palcem: „w Słowie i sakramentach, a szczególnie w Eucharystii, a także w tych, którzy są najmniejsi, biedni, w tych, którzy cierpią i są w potrzebie” (III,23). Oblicze Chrystusa nie jest jaskrawo zamanifestowane nam wszystkim, trzeba mieć pochodnię z języków ognistych Ducha Świętego, by je rozpoznać. Może w tej chwili zaskoczę katolickich czytelników, ale posłużę się przykładem z samych Himalajów. Kiedy poszukiwano XIII Dalajlamy (poprzednika obecnego), mnisi buddyjscy wyruszyli w małej karawanie i błądzili po górskich wioskach, szukając niezwykłego chłopca wśród zwykłych chłopskich zagród.
Kewcang Rinpocze, przywódca grupy poszukiwawczej, dotarł do zapadłej wioski Takcer i poprosił o gościnę biedną rodzinę. Przyglądał się małemu chłopcu usiadłszy przy kuchennym palenisku. Chłopczyk wdrapał się mu na kolana, po czym chwycił różaniec i zażądał, aby mnich mu go oddał, twierdząc, że należy do niego. W tej buddyjskiej legendzie chodzi o zdolność dostrzegania tego, co niezwykłe, w tym, co najzwyklejsze. Właśnie takiej zdolności oczekuje od nas Chrystus. Buddyści szukając niezwykłej istoty, wędrują po najbardziej zapadłych wsiach, a my szukając Chrystusa, nie moglibyśmy Go dostrzec w zwykłej Biblii, w zwykłym kawałku chleba albo w człowieku najmniejszym, biednym, cierpiącym?
Jezus daje nam miliony okazji, by Go zobaczyć w tych, w których już nikt nic nie widzi. Są najmniejsi jak Hostia i niepozorni jak Biblia. Nie ma w Ewangeliach mowy o drugiej czy trzeciej straży, ale jest mowa o czwartej. Jeden jedyny raz, gdy uczniowie płynęli przez jezioro samotnie, a On modlił się na górze sam. Lecz w pewnej chwili zobaczyli jakąś postać kroczącą po falach. Myśleli, że to zjawa i przerazili się (Mk 6,45-52). Czwarta straż jest na pewno bliższa wschodowi niż trzecia czy tym bardziej druga. Te wcześniejsze są jeszcze większą ciemnością, mrokiem budzącym lęk i dreszcze strachu na skórze. A jednak On nam każe oczekiwać swojego powrotu nawet w tym, co budzi nasze przerażenie, i w tym, w czym wydaje się nam, że jest niemożliwe, by było przestrzenią ujawnienia się Jego oblicza.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |