13 kwietnia 2007 r. zaprezentowano w Watykanie pierwszą książkę Benedykta XVI "Jezus z Nazaretu". Poniżej prezentujemy fragment rozdziału 7 - Orędzie przypowieści
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10,25-37)
W opowiadaniu o miłosiernym Samarytaninie chodzi o podstawowe pytania człowieka. Uczony w Piśmie, a więc mistrz egzegezy, stawia je Jezusowi: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (10,25). Łukasz precyzuje, że uczony skierował to pytanie do Jezusa, aby Go wystawić na próbę. Jako uczony w Piśmie sam zna odpowiedź, którą daje Biblia, chce jednak wiedzieć, co na to powie Prorok, który nie studiował Biblii. Pan odsyła go po prostu do Biblii, którą ten zna, i pozwala mu samemu dać odpowiedź. Uczony w Piśmie daje ją, i to odpowiedź bardzo trafną, w której powiązał Pwt 6,5 z Kpł 19,18: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10,27). W tej kwestii Jezus uczy tego samego co Tora, której cały sens streszcza się w tym podwójnym przykazaniu. Uczony, któremu odpowiedź na postawione pytanie była dokładnie znana, musi się jednak usprawiedliwić: słowa Pisma są niepodważalne, jednak jego stosowanie w praktyce stwarza pewne problemy, które w szkole (a także w życiu) są przedmiotem sporów. Konkretne pytanie brzmi: „Któż jest moim bliźnim?”. Powszechnie dawana odpowiedź, mająca oparcie także w tekstach biblijnych, mówiła tu, że za bliźniego należy uważać swego rodaka. Naród stanowi solidarną społeczność, w której wszyscy są wzajemnie za siebie odpowiedzialni, w której każdego podtrzymywała całość; dlatego każdy powinien traktować drugiego jak siebie, jako część tej całości, stanowiącej jego życiową przestrzeń. Czy zatem cudzoziemcy, ludzie należący do innego narodu, nie są bliźnimi? To jednak było znowu sprzeczne z Pismem, które nawoływało do okazywania miłości również cudzoziemcom, mając na uwadze to, że sam Izrael w Egipcie prowadził życie cudzoziemca. Mimo to spierano się o to, jak dalece trzeba tu stawiać granicę. Normalnie za członka tej solidarnej wspólnoty, a więc i za bliźniego, uważano tylko osiedleńca żyjącego w narodzie razem z Izraelitami. Rozpowszechnione były też inne ograniczenia pojęcia bliźniego. Jedna ze szkół rabinackich uczyła, że heretyków, szpiegów i odszczepieńców nie musiało się uważać za bliźnich (Jeremias 170). Nie było też wątpliwości, że bliźnimi nie są Samarytanie, którzy niedawno temu (w latach 6-9), zanieczyścili plac świątynny w Jerozolimie w świątecznych dniach Paschy, „rozrzucając ludzkie kości” (Tamże, 171). Na tak konkretne pytanie Jezus odpowiada przypowieścią o człowieku, którego w drodze z Jerozolimy do Jerycha napadli zbójcy, obdarli go i półżywego pozostawili przy drodze. Była to historia bardzo realistyczna, bo na tej drodze często zdarzały się takie napady. Kapłan i lewita – znawcy Prawa, którym nieobce było zagadnienie zbawienia i którzy z racji swego zawodu służyli mu – przechodzili tamtędy i poszli dalej. Nie musi to znaczyć, że byli ludźmi szczególnie twardego serca. Może sami się bali i chcieli jak najszybciej znaleźć się w mieście. Może byli niezręczni i nie bardzo wiedzieli, jak można mu pomóc, zwłaszcza że wyglądało na to, że już w ogóle nie można mu pomóc. Ale oto idzie Samarytanin, przypuszczalnie kupiec, który częściej tędy przechodził i z pewnością znał gospodarza najbliższej oberży. Samarytanin to zatem ktoś, kto nie należy do solidarnej wspólnoty Izraela, i który w napadniętym nie musi widzieć swego bliźniego. Trzeba przy tym pamiętać, że nieco wcześniej ten sam ewangelista opowiadał, że Jezus będący w drodze do Jerozolimy wysłał wcześniej posłańców, którzy przybyli do jednej z wiosek samarytańskich i chcieli znaleźć dla Niego miejsce na postój. „Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy” (9,52n). Rozeźleni tym Synowie Gromu, Jakub i Jan, rzekli do Pana: „Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?”. On jednak zabronił im tego. Znaleziono miejsce w innej wiosce. A tutaj na planie pojawia się właśnie Samarytanin. Co uczyni? Nie pyta o obowiązki podyktowane solidarnością, nie ma też wzmianki o zasłudze na życie wieczne. Dzieje się coś innego. Rozdarło mu się serce. W Ewangelii jest tu słowo, które w języku hebrajskim pierwotnie wskazywało na łono matki i na macierzyńskie uczucia. Na widok tego człowieka poruszyły się w nim „wnętrzności”, dusza. „Wzruszył się głęboko” – tłumaczymy dzisiaj, osłabiając w ten sposób pierwotną wymowę tekstu. Zdjęty głęboką litością, sam staje się bliźnim, nie myśląc o żadnych problemach i niebezpieczeństwach. Problem zostaje tu przeniesiony na inną płaszczyznę: nie chodzi już o to, kto jest lub nie jest moim bliźnim. Chodzi o mnie samego. Ja muszę się stać bliźnim, a wtedy ten drugi ma dla mnie takie samo znaczenie „jak ja sam”. Gdyby pytanie brzmiało: „Czy także Samarytanin jest moim bliźnim”, to w tym przypadku odpowiedzią byłoby jednoznaczne „nie”. Jezus jednak odwraca ten problem: Samarytanin, cudzoziemiec, czyni siebie bliźnim i pokazuje mi, że sam w swoim sercu muszę się nauczyć bycia bliźnim i że odpowiedź noszę już w sobie samym. Muszę się stać kochającym, człowiekiem, który w sercu doznaje wstrząsu na widok cudzej niedoli. Wtedy znajdę swego bliźniego. Albo lepiej: on mnie znajdzie. W swym komentarzu do tej przypowieści Helmut Kuhn wychodzi z pewnością poza dosłowny sens tekstu, a przy tym słusznie podkreśla radykalizm jego wypowiedzi, gdy pisze: „Polityczna miłość przyjaciół opiera się na równości partnerów. Symboliczna przypowieść o Samarytaninie akcentuje natomiast radykalną nierówność: jako cudzoziemiec Samarytanin staje naprzeciw anonimowego Drugiego; spieszący z pomocą – naprzeciwko bezradnej ofiary zbójeckiego napadu. Przypowieść ta daje nam do zrozumienia, że agape idzie w poprzek wszelkich struktur politycznych, z panującą w nich zasadą do ut des, i dowodzi tym samym swego nadprzyrodzonego charakteru. Zgodnie ze swą zasadą, znajduje się nie tylko poza tymi strukturami, lecz pojmuje siebie jako ich odwrotność. Ostatni będą pierwszymi (zob. Mt 19,30). Łagodni ziemię posiądą (zob. Mt 5,5)” (s. 88n). Jedno jest jasne: pojawia się nowy uniwersalizm, polegający na tym, że z mojego wewnętrznego przekonania staję się bratem tych wszystkich, których spotykam i którzy potrzebują mojej pomocy.