13 kwietnia 2007 r. zaprezentowano w Watykanie pierwszą książkę Benedykta XVI "Jezus z Nazaretu". Poniżej prezentujemy fragment rozdziału 7 - Orędzie przypowieści
Aktualność tej przypowieści jest oczywista. Jeśli przełożymy ją na wymiary społeczności całego świata, widzimy wtedy, że nie mogą nam być obojętne leżące obok, ograbione i złupione, ludy Afryki. Widzimy wtedy, jak bardzo są one naszymi „bliźnimi”. Widzimy, że złupiły je i nadal łupią także nasz styl życia i historia, w którą jesteśmy uwikłani. Dochodzi do tego jeszcze fakt, że zraniliśmy ich na duszy. Zamiast dać im Boga, w Chrystusie bliskiego nam Boga, i w ten sposób wydobyć i do doskonałości doprowadzić wszystkie cenne i wielkie pierwiastki ich własnych tradycji, zanieśliśmy im cynizm świata bez Boga, w którym chodzi jedynie o władzę i zysk, który niszczy mierniki etyczne, do tego stopnia, że korupcja i wola władzy stają się bezpośrednią oczywistością. A odnosi się to nie tylko do Afryki. Tak, mamy obowiązek świadczyć pomoc materialną, musimy też poddać rewizji nasz własny styl życia. Jeśli jednak dajemy tylko rzeczy materialne, dajemy ciągle zbyt mało. A czy wokół nas samych nie widzimy ludzi złupionych i rozbitych? Ofiary narkotyków, handlu żywym towarem, seksturystyki, ludzi zniszczonych wewnętrznie, którzy pławiąc się w bogactwach, są wewnętrznie puści. Wszystko to nie może nam być obojętne i stanowi dla nas wezwanie do tego, żeby mieć oko i serce bliźniego, a także odwagę okazywania miłości. Bo, jak powiedzieliśmy, kapłan i lewita poszli dalej, powodowani może nie tyle obojętnością, ile raczej lękiem. Musimy podjąć wysiłek zdobywania na nowo odwagi bycia dobrym. Okaże się to możliwe, jeśli sami staniemy się wewnętrznie „dobrzy”, wewnętrznie bliźnimi, a następnie rozejrzymy się, jaki rodzaj usługi jest w moim otoczeniu i w szerszym kontekście mojego życia potrzebny, możliwy dla mnie, a zatem także zadany.
Ojcowie Kościoła interpretowali tę przypowieść chrystologicznie. Można by powiedzieć: to alegoria, a więc interpretacja mijająca się z tekstem. Kiedy jednak uzmysłowimy sobie, że we wszystkich przypowieściach, w każdej na swój sposób, Pan zaprasza nas do wejścia do królestwa Bożego, którym jest On sam, zobaczymy, że wykładnia chrystologiczna nigdy nie jest fałszywa. Odpowiada ona niejako wewnętrznej potencjalności tekstu i może być owocem wyrastającym z jego ziarna. Ojcowie interpretują tę przypowieść w kategoriach historii całego świata: Czy człowiek, który na pół martwy i złupiony leży przy drodze, nie jest obrazem „Adama”, człowieka w ogóle, który naprawdę „wpadł w ręce zbójców”? Czyż nie jest prawdą, że człowiek, to ludzkie stworzenie, które w ciągu całej swej historii pada ofiarą alienacji, jest bity i wykorzystywany? Wielkie masy ludności niemal zawsze były uciskane. A z drugiej strony: ciemiężcy – czyż są oni autentycznymi obrazami człowieka, czy może raczej jego deformacją i zhańbieniem? Karol Marks w drastyczny sposób ukazał „alienację” człowieka. Mimo iż nie doszedł do samego istotnego dna wyobcowania, ponieważ myślał tylko w kategoriach materialnych, to jednak dał wymowny obraz człowieka, który wpadł między zbójców. Teologia średniowieczna wzięła pod uwagę dwa wskazania tej przypowieści odnoszące się do stanu pobitego człowieka, dostrzegając w nich dwie fundamentalne wypowiedzi antropologiczne. Po pierwsze – został on złupiony (spoliatus), po drugie – pobity i pozostawiony półżywy (vulneratus: zob. Łk 10,30). Scholastycy odnosili to do dwu wymiarów wyobcowania człowieka. Został spoliatus supernaturalibus i vulneratus in naturalibus – mówili – to znaczy: pozbawiony danego mu blasku nadprzyrodzonej łaski i zraniony w swej naturze. To alegoria wychodząca daleko poza sens dosłowny. Niemniej jest to próba uściślenia podwójnego rodzaju zranienia, ciążącego nad historią ludzkości: trasa prowadząca z Jerozolimy do Jerycha jest tu ukazywana jako obraz dziejów świata, a półżywy człowiek leżący na skraju drogi jest obrazem ludzkości. Kapłan i lewita przechodzą, nie zatrzymując się – znaczy to, że własna historia człowieka, jej kultury i religie same z siebie nie zapewnią ocalenia. Jeśli napadnięty jest obrazem człowieka, wtedy Samarytanin może być tylko obrazem Jezusa. Bóg – obcy nam i daleki, wyruszył w drogę, by zająć się swym rozbitym stworzeniem. Bóg daleki stał się nam bliski w Jezusie Chrystusie. Leje oliwę i wino na nasze rany: dostrzeżono w tym obraz uzdrawiającego daru sakramentów. Prowadzi nas do gospody, to jest do Kościoła, w którym mamy się leczyć, i zostawia zadatek jako zapłatę za tę kurację. Pojedyncze fragmenty alegorii, różnie przez Ojców interpretowane szczegóły alegorii, możemy spokojnie pominąć. Jednak tę wielką wizję, ukazującą człowieka wyobcowanego i bezradnego, leżącego na szlaku historii, i Boga, który w Jezusie Chrystusie stał się jego bliźnim, możemy bez trudu przyjąć i dostrzec w niej odnoszący się do nas głęboki wymiar tej przypowieści. Ów zawarty w przypowieści potężny imperatyw wcale nie ulega bowiem z tego powodu osłabieniu, przeciwnie, wtedy dopiero ukazuje się w całej swej wielkości. Dopiero wtedy wielki temat miłości, stanowiący właściwą puentę tego tekstu, nabiera pełnego wymiaru. Ponieważ teraz uświadamiamy sobie, że wszyscy jesteśmy „wyobcowani”, potrzebujemy odkupienia. Uświadamiamy sobie, że wszyscy potrzebujemy daru zbawiającej nas miłości samego Boga, byśmy i my mogli się stać miłującymi. Że zawsze potrzebujemy Boga, który staje się naszym bliźnim, po to, byśmy mogli stać się bliźnimi. Obydwie figury dotyczą każdego pojedynczego człowieka: każdy jest „wyobcowany”, to znaczy pozbawiony miłości (która stanowi przecież istotę zrabowanego nam „nadprzyrodzonego blasku”); każdy musi najpierw zostać uzdrowiony i obdarowany. Każdy następnie powinien także stać się Samarytaninem – naśladować Chrystusa i upodobnić się do Niego. Wtedy nasze życie będzie takie, jakie być powinno. On pierwszy nas wszystkich umiłował, a gdy upodobnimy się do Niego, wtedy też nasza miłość będzie taka, jaka być powinna (zob. 1 J 4,19).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |