O małych i wielkich samotnościach, automacie na radosne życie i karierze matki-Polki z Natalią Niemen rozmawia Agata Puścikowska.
Zimą 2004 roku umiera dziadek Bronka.
– Nie życzę żadnej brzemiennej matce tego, co przeszłam... Gdy tata umierał, graliśmy z New Life’m koncert kolęd w Nysie. Gdy dowiedziałam się o najgorszym, całą noc wyłam. Przypominało to jakby żałosne arabskie zawodzenie… A syn w brzuchu… Potworne rozdwojenie bo: rozpaczasz za ojcem i dziecko chcesz chronić… Nie dało się tej straty nie przeżyć, a jednocześnie obarczałam się poczuciem winy, że Bogu ducha winne dzieciątko narażam na doświadczenie takich trujących emocji. To było tak, jakby ktoś mnie strącił w ciemną dolinę. Jednak nazajutrz zagraliśmy kolejny w trasie koncert. Bo chciałam. Tkwiłam w emocjonalnym, dziwacznym paraliżu, który paradoksalnie ratował mnie przez dwa tygodnie. A potem – zaczęła się wielka cisza. I ciemność. Depresja. Próbowałam się modlić, ale wychodziło mi dukanie. A stamtąd – ani widu, ani słychu. A tak chciałam Boga poczuć. To była chyba najgorsza samotność, jakiej doświadczyłam. Zima, która zdawała się trwać rok. Czułam, że tam jest ściana, pustka, nicość. Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił! Ludzie kazali brać się w garść, chwalić Pana, być takimi doskonałymi świętymi. Bardzo tego chciałam, ale nie umiałam. Najpiękniejszym wsparciem ze strony ludzi były słowa mojej koleżanki: „Bóg daje Ci prawo do żałoby. On nie chce, byś się spieszyła”. Rozwaliło mnie to! Oczywiście pozytywnie. Oby więcej takiego zrozumienia smutku, straty, żałoby można było znaleźć wśród wierzących. Dziś wiem, że choć człowiek nie zrozumie, to Pan Jezus zawsze. Bo sam doświadczył osamotnienia, niezrozumienia, odrzucenia. Kuszenie na pustyni, zdrada Judasza, wyparcie się przez Piotra, krzyż. Chrystus miał ciężkie życie. To dlaczego ja, Jego naśladowca, jak siebie nazywam, mam mieć lekko? I kolejny paradoks. Cierpienie i samotność mogą nas do Boga zbliżyć. Gdyby nie one, nie zwrócilibyśmy się do Niego. Szczęśliwym ludziom Pan Bóg nie jest potrzebny.
A szczęśliwym matkom-Polkom?
– Kurom domowym, chcesz powiedzieć? Jasne, że tak. Żeby w domowym sajgonie nie zwariować (śmiech)! A na serio: dzieci są darem nieprawdopodobnym. Bóg wiedział, co robi, dając dzieci: dzieci (czasem brutalnie) odzierają z egoizmu. A moim synom zawdzięczam uwolnienie od perfekcjonizmu, od skłonności do bezsensownego dumania, zamartwiania się. Dzięki ich obecności z nieśmiałej, zakompleksionej osóbki stałam się chyba najbardziej gadatliwą babą w powiecie (śmiech). A także – zaczęłam dużo więcej ćwiczyć głos. Chłopcy, kochane ancymony, są moją ogromną inspiracją i największą radością mojego życia. Wymęczą mnie, utoczą ostatnie soki (śmiech), ale jak gdzieś wyjadę na dwa dni, to tęsknię za nimi jak szalona. Takie słodkie osamotnienie. Gdy wracam, moi synowie, każą mi włączyć „bum- bum- bum”. Tak nazywają, od charakterystycznych pierwszych taktów, moją zjechaną przez krytyków płytę „Na opak”. I nucą: „Obudź się, zima się skończyła”...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |