Nad grobami stawiamy krzyż, bo on jest kluczem otwierającym bramy śmierci.
Babcia z krzyżem w dłoni
Święty Paweł fascynował się tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Powtarzał w swoich listach, że istotą chrześcijańskiej egzystencji jest złączenie się na śmierć i życie z tajemnicą Paschy Jezusa. „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?” (Rz 6,3). Co znaczy być zanurzonym w śmierć Chrystusa? To zgoda na naśladowanie Jezusa, na pójście za Nim drogą miłości. A miłość oznacza „umieranie”, czyli wyrzekanie się siebie dla drugich, dla prawdy i sprawiedliwości. Chodzi o „umieranie” mojego egoizmu, żądzy panowania, pychy i wszelkich innych grzechów. Śmierć chce nas ograbić z życia. Zostaje ona pokonana wtedy, gdy człowiek idzie konsekwentnie drogą Chrystusa, czyli tak jak On powierza swoje życie Miłości. Kto w ten sposób traci swoje życie, ten je zyskuje.
Chrzest, czyli „zanurzenie w śmierć Chrystusa”, można porównać do szczepionki. Dzieciom podawane są zarazki groźnych chorób, aby wytworzyć w ich organizmie przeciwciała, które w momencie ataku choroby ruszą do obrony. W chrzcie zostajemy „zarażeni” śmiercią Chrystusa, tą śmiercią, która została już pokonana przez Jego krzyż i zmartwychwstanie. Dzięki temu śmierć jest pozbawiona swojego śmiercionośnego jadu. Chrześcijaństwo odrzuca się czasem z powodu krzyża, mówiąc, że jest znakiem zaprzeczenia życia. „My natomiast chcemy pełni życia, bez ograniczeń i wyrzeczeń. Nie pozwalamy, aby ograniczały nas nakazy i zakazy – tak mówiono i mówi się nadal. Wszystko to brzmi przekonująco i kusząco. Jest to język kusiciela, który mówi: »Nie dajcie się zastraszyć! Jedzcie spokojnie ze wszystkich drzew w ogrodzie!«. Tymczasem prawdziwym wielkim »tak« jest właśnie krzyż, to krzyż jest prawdziwym drzewem życia. Życie zyskujemy nie przez to, że staramy się nim zawładnąć, lecz oddając je w darze. Miłość jest dawaniem samego siebie i dlatego jest drogą do prawdziwego życia, symbolizowaną przez krzyż” (Benedykt XVI).
Nad łóżkiem mojej babci Marii wisiał kilkucentymetrowy krzyż. Kiedy zbliżała się pora jej śmierci, chciała go mieć pod ręką i prosiła, aby włożyć go do jej trumny. Bliźniaczy krzyż miał jej mąż, mój dziadek, który umarł wiele lat wcześniej i został z nim pochowany. Oba krzyżyki przez wiele lat wisiały nad ich łożem małżeńskim. Dostali je podczas jakichś rekolekcji i, jak przekonywała babcia, były związane ze specjalnym błogosławieństwem na godzinę śmierci. „Dzieci, to jest mój krzyżyk na ostatnią drogę” – mawiała. Pochowano ją z krzyżem w dłoni, jakby z kluczem do wieczności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |