Do owczarni Pańskiej wchodzi się przez bramę, a nie dziurę w płocie. Kościół potrzebuje apostołów, którzy działają jawnie, a nie partyzantów.
O tempora, o mores…
Żyjemy w trudnych czasach. Na naszych oczach dokonuje się starcie cywilizacyjne: wartości chrześcijańskie są wypierane z przestrzeni życia publicznego. Odkrywa się bardzo bolesną prawdę o Kościele, który w wymiarze instytucjonalnym naznaczony jest poważnymi błędami. Ujawniane sprawy moralne powodują nie tylko zachwianie autorytetu Kościoła, ale przyczyniają się do porzucenia wiary przez wielu ludzi. Przybywa zawiedzionych i zgorszonych. Coraz więcej młodych żyje bez ślubu, coraz częstsze są akty apostazji, rodzice wypisują dzieci z religii i nie zamierzają chrzcić potomstwa przychodzącego na świat.
Ta sytuacja głęboko zatrważa wierzących członków rodziny, zwłaszcza dziadków. Mają dobrą intuicję, że Kościół to nie tylko coś szkodliwego – przez tuszowanie afer obyczajowych czy nieodpowiednie nominacje – ale to przede wszystkim przestrzeń zbawczej obecności Boga w sakramentach świętych.
Krewni, kierowani troską o zbawienie najbliższych, mogą mieć własny pomysł, jak rozwiązać problem dotyczący faktu, że mają w swojej rodzinie nieochrzczone dzieci. Sami zostali wychowani w wierze katolickiej, co bardzo cenią, a ich własny syn czy córka świadomie rezygnują z ochrzczenia dziecka, decydując się na życie bez Boga. Trudno im zrozumieć takie zachowanie, bo brakuje głębokich rozmów na ten temat. Zamiast tego zdruzgotanym dziadkom oznajmia się decyzje o niereligijnym wychowaniu ich wnuków.
Z życia wzięte
Znajoma opowiadała swoją historię związaną z propozycją pracy jako opiekunki rocznej dziewczynki. Była osobą poleconą, wiedziano więc o niej sporo, również i to, że skończyła studia teologiczne i jest wierząca.
Na rozmowie kwalifikacyjnej mama maleństwa wyraźnie określiła swoje oczekiwania. Zwłaszcza jedno zaakcentowała: „Proszę nie podejmować żadnych działań, aby przybliżyć dziecku świat związany z wiarą chrześcijańską: nie pokazywać symboli religijnych, nie tłumaczyć ich znaczenia”. Miało to służyć wychowaniu dziecka w wolności, by niczego mu nie narzucać, bo gdy będzie dorosłe, samo zdecyduje, w jakim Kościele przyjąć chrzest. Znajoma zauważyła, że właściwym przygotowaniem powinno być umożliwienie dziecku poznanie wielkich religii, by mogło wybrać odpowiednią dla siebie, a nie działanie odcinające od świata rzeczywistości duchowej.
Na marginesie warto odnotować uwagę: czy izolacja religijna (wówczas dziecko nie ma realnej szansy na poznanie jakiejkolwiek wiary) i wychowanie w duchu krytycznego myślenia pomogą pełnoletniej dziewczynie w całkowitej wolności wybrać religię? Już w wieku szkolnym zderzy się ona ze społeczeństwem, gdzie jest tyle przemocy, egoizmu, negacji, wreszcie niewiary, mając jednocześnie zamknięty dostęp do świata Boga. Iluzją jest wychowanie neutralne światopoglądowo, bo w każdym modelu wychowawczym świat jest zawsze mierzony, oceniany – po prostu interpretowany.
W gronie rodzinnym taka postawa młodej mamy budzi wielki niepokój, zwłaszcza starszego pokolenia. Nic dziwnego, że ze strony dziadków nieustannie powracają pytania: kiedy będzie chrzest? Co z kolei jest odbierane jako nacisk i wymuszanie. Zdarzają się na tym tle kłótnie i oskarżenia o wtrącanie się w nie swoje sprawy. Bywa i tak, że dziadkowie otrzymują jedno krótkie, zamykające wszelką dyskusję, zdanie, że chrztu nie będzie. Wtedy może pojawić się w nich pokusa, by zrobić to samemu, bo przecież trzeba wyposażyć najmłodszego członka rodziny w fundamentalny sakrament wiary.
Wejście w nie swoje kompetencje
Chrzest dzieci jest sprawą rodziców i Kościoła (proboszcza), to zadanie przynależy do ich kompetencji. Ponieważ rodzice przekazali życie swojemu dziecku, stąd uznaje się za naturalne, że nie tylko pragną, ale i lepiej od innych potrafią nadać rozwojowi własnego dziecka właściwy kierunek.
Prawo kościelne mówi, że do godziwego ochrzczenia dziecka wymagane jest spełnienie dwóch warunków:
1) aby zgodzili się rodzice lub przynajmniej jedno z nich;
2) aby zaistniała uzasadniona nadzieja, że dziecko będzie wychowane po katolicku; jeśli jej zupełnie nie ma, chrzest należy odłożyć (zob. kanon 868 KPK).
Rodzice z różnych powodów nie proszą o chrzest dla dziecka. Babcia to widzi i przeżywa. Scenariusze domowej „akcji chrzcielnej” są różne. Często celebracja ma miejsce w łazience. Niektórzy kropią głowę dziecka, inni kreślą kciukiem umoczonym w wodzie święconej znak krzyża na czole malucha, rzadziej zdarza się wymagany i konieczny gest obmycia, czyli polanie wodą głowy lub zanurzenie całego ciała. Prawie nikt nie korzysta z książeczki do nabożeństwa, aby poprawnie wypowiedzieć formułę chrzcielną, ufając swej pamięci, bo przecież tyle chrztów się widziało. Wszystko dzieje się w pełnej konspiracji.
Jest to działanie wbrew prawu rodziców, ich władzy rodzicielskiej i wbrew prawu Kościoła, które tej zgody wymaga.
Dlaczego babcia się na to decyduje? Odpowiedź jest prosta: chrzest jest konieczny do zbawienia. Chce też, aby dziecko było chronione.
Czy nie trąci to magią? Bo jest to magiczne podejście do sakramentów świętych. Chrystus może zbawić poganina, ale czasami nie zdoła zbawić ochrzczonego!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |