O potrzebie skruchy jako niezbędnego warunku otwarcia się na miłosierdzie Boga mówił papież podczas nabożeństwa pokutnego w rzymskiej parafii Matki Bożej Łaskawej (Santa Maria delle Grazie al Trionfale). Kilkoro spośród uczestników miało okazję, aby przystąpić do spowiedzi u Ojca Świętego. We wszystkich diecezjach świata w piątek i sobotę przed czwartą niedzielą Wielkiego Postu odbywa się po raz dziesiąty wielkopostna inicjatywa pod hasłem „24 godziny dla Pana”.
Publikujemy tłumaczenie papieskiej homilii
„To wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę” (Flp 3, 7). Tak oświadcza święty Paweł w pierwszym czytaniu, które właśnie usłyszeliśmy. A jeśli zadamy sobie pytanie, jakich rzeczy nie uważał już w swoim życiu za zasadnicze, ciesząc się nawet ich stratą, aby móc znaleźć Chrystusa, uświadomimy sobie, że nie chodzi o realia materialne, ale o „bogactwa religijne”. To prawda: był człowiekiem pobożnym i gorliwym, obowiązkowym i przestrzegającym zasad faryzeuszem (por. w. 5-6). Jednak ten religijny zwyczaj, który mógł być zasługą, chlubą, świętym bogactwem, był w istocie dla niego przeszkodą. Dlatego Paweł mówi: „wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa” (w. 9). To wszystko, co postrzegam jako prestiż, swoista sława uznaję za stratę, dla mnie ważniejszy jest Chrystus.
Ten, kto jest zbyt bogaty w siebie i swoją religijną „doskonałość”, uważając się za sprawiedliwego i lepszego od innych. Ileż razy dzieje się to w parafii: „Ach nie, ci ludzie, ja jestem z Akcji Katolickiej, ja jestem z tego czegoś, chodzę pomagać księdzu. Robię zbiórkę”. „Ja, ja , ja”. Ileż razy zdarza się, że myślisz, że jesteś lepszy od innych. Niech każdy zastanowi się nad tym w swoim sercu. Taki człowiek jest zadowolony z faktu, że ocalił pozory; czuje się „w porządku”, ale w ten sposób nie może uczynić miejsca dla Boga, ponieważ nie odczuwa Jego potrzeby. Wiele razy, „czyści katolicy” czują się w porządku, bo chodzą do parafii,. co niedziela chodzą na Mszę św.. i chwalą się, że są przyzwoici. Niczego specjalnie nie potrzebuję, Pan mnie zbawił. Co się tam stało - że miejsce Boga zajmuje jego „ja” i dlatego, choć odmawia modlitwy i wypełnia święte obrzędy, tak naprawdę nie rozmawia z Panem. To co czyni, to monologi a nie dialog, nie modlitwa. Dlatego Pismo Święte przypomina nam, że tylko „modlitwa ubogiego przebuja chmury” (Syr 35, 21), ponieważ tylko ubodzy w duchu, potrzebujący zbawienia i błagający o łaskę stają przed Bogiem bez okazywania zasług, bez udawania: nie mają nic i dlatego znajdują wszystko, bo znajdują Pana.
Jezus daje nam tę naukę w wysłuchanej przez nas przypowieści, (por. Łk 18, 9-14). Jest to historia dwóch ludzi, faryzeusza i celnika, którzy obaj idą do świątyni, aby się modlić, ale tylko jeden dociera do serca Boga. Ich uczynki poprzedza postawa fizyczna: Ewangelia mówi, że faryzeusz modlił się „stojąc” (w. 11), podczas gdy celnik, „stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu” (w. 13), ze wstydu. Zastanówmy się przez chwilę nad tymi dwoma postawami.
Faryzeusz stoi. Jest pewny siebie, stoi wyprostowany i triumfuje jako ten, którego należy podziwiać za jego doskonałość, jak jakiś wzorzec. W tej postawie modli się do Boga, ale w rzeczywistości celebruje siebie: uczęszczam do świątyni, zachowuję przykazania, daję jałmużnę....ja, dla mnie, przeze mnie… Formalnie jego modlitwa jest nienaganna, na zewnątrz widać człowieka pobożnego i oddanego, ale zamiast otworzyć się na Boga, przynosząc mu prawdę swojego serca, maskuje w obłudzie swoje słabości. Wiele razy upiększamy swoje życie. Ów faryzeusz nie oczekuje zbawienia Pana jako daru, ale niemal domaga się go jako nagrody za swoje zasługi. - Wypełniłem swoje obowiązki a teraz daj mi nagrodę! – Ten człowiek podchodzi bez wahania w kierunku ołtarza Bożego, z podniesionym czołem, aby zająć swoje miejsce, w pierwszym rzędzie, ale się zagalopowuje, aby końcu postawić siebie samego ponad Boga! „Ja!”.
Natomiast drugi - celnik, staje z daleka. Nie stara się o wyrobienie sobie miejsca, pozostaje z tyłu. Ale właśnie ten dystans, który ukazuje jego grzeszność w stosunku do świętości Boga, pozwala mu doświadczyć błogosławieństwa i miłosiernego uścisku Ojca. Bóg może dotrzeć do niego właśnie dlatego, że pozostając w oddaleniu ten człowiek uczynił dla Niego miejsce. Uczynił miejsce dla Boga, nie mówi o sobie, mówi prosząc o przebaczenie dla siebie, mówi, patrząc na Boga. Jakże prawdziwe jest to także w naszych relacjach rodzinnych, społecznych, a również kościelnych! Prawdziwy dialog istnieje wtedy, gdy umiemy zachować pewną przestrzeń między nami a innymi, zdrową przestrzeń, która pozwala każdemu oddychać, nie będąc wchłoniętym ani zniszczonym. Wtedy ten dialog, to spotkanie może skrócić dystans i stworzyć bliskość. Tak dzieje się również w życiu owego celnika: zatrzymując się w głębi świątyni, rozpoznaje siebie w prawdzie takim, jakim jest przed Bogiem: dalekim i w ten sposób pozwala Bogu zbliżyć się do siebie.
Bracia, siostry, pamiętajmy o tym: Pan przychodzi do nas, kiedy oddalamy się od naszego zarozumiałego „ja”. Zastanówmy się: czy jestem zarozumiały, czy uważam się za lepszego od innych? Czy patrzę na kogoś z pogardą? „Dziękuje ci Panie, że mnie ocaliłeś, bo nie jestem jak ci ludzie, którzy nic nie rozumieją. Chodzę do kościoła, na Mszę św., mam ślub kościelny, a ci są rozwiedzionymi grzesznikami”. Jeśli takie jest twoje serce, to pójdziesz do piekła. By przybliżyć się do Boga, trzeba powiedzieć „Panie, ja jestem pierwszym z grzeszników, a jeśli nie upadłem w największy brud, to tylko dlatego, że Twoje miłosierdzie wzięło mnie za rękę”. „Dzięki Tobie, Panie, żyję, nie zniszczył mnie grzech”. Bóg może skrócić dystanse wobec nas, kiedy szczerze, bez udawania przynosimy Jemu naszą słabość. Wyciąga rękę, by nas podnieść, gdy potrafimy „sięgnąć dna” i powierzamy się Jemu w szczerości serca. Taki jest Bóg: czeka na nas na dnie, bo w Jezusie chciał „pójść na dno”, ponieważ nie boi się zejść w otchłanie, które są w nas, dotknąć ran naszego ciała, przyjąć nasze ubóstwo, porażki życiowe, błędy, które popełniamy na skutek słabości lub zaniedbania, a wszyscy ich dokonaliśmy. Bóg czeka tam na nas, w głębi, czeka na nas szczególnie kiedy z wielką pokorą idziemy prosić o przebaczenie w sakramencie spowiedzi, jak to uczynimy dzisiaj. Tam na nas czeka.
Bracia i siostry, zróbmy dziś rachunek sumienia, każdy z nas, bo zarówno faryzeusz, jak i celnik są w nas. Nie chowajmy się za obłudą pozorów, ale ufnie powierzmy miłosierdziu Pana nasze pogmatwanie, nasze błędy. Pomyślmy o naszych błędach, nędzach, nawet tych, którymi nie potrafimy się podzielić z powodu wstydu, i to jest w porządku, ale trzeba je pokazać u Boga. Kiedy idziemy do spowiedzi stańmy z tyłu, jak celnik, aby rozpoznać dystans, jaki dzieli nas między tym, co Bóg wymarzył dla naszego życia, a tym, jacy naprawdę jesteśmy na co dzień: nędzarzami. I w tym momencie Pan zbliża się, skraca dystans i stawia nas na nogi; w tym momencie, gdy uznajemy nasze ogołocenie, przyodziewa nas w szatę godową. I to jest, i taki musi być sakrament pojednania: świąteczne spotkanie, które leczy serce i pozostawia w nim pokój; nie ludzki trybunał, którego trzeba się bać, lecz Boski uścisk, który powinien nam dawać pociechę.
Jedną z najpiękniejszych rzeczy w tym, jak Bóg nas przyjmuje, jest czułość uścisku, którym nas obdarza. Jeśli przeczytamy o tym, jak syn marnotrawny powraca do domu (por. Łk 15, 20-22) i zaczyna mówić, ojciec nie pozwala mu mówić, obejmuje go a on nie potrafi mówić. Miłosierny uścisk. I tu zwracam się do moich braci spowiedników: proszę, bracia, przebaczajcie wszystko, zawsze przebaczajcie, nie wtrącając się zbytnio w sumienia; pozwólcie ludziom mówić swoje rzeczy, a wy przyjmijcie to tak, jak Jezus, czułością swojego spojrzenia, milczeniem swojego zrozumienia. Proszę was, sakrament spowiedzi nie jest po to, by torturować, jest po to, by obdarzyć pokojem. Przebaczajcie wszystko, jak Bóg wam wszystko przebaczy. Wszystko, wszystko.
W tym okresie Wielkiego Postu, ze skruchą w sercu, wyszeptajmy i my jak celnik: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” (w. 13). Uczyńmy to razem: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!". Kiedy zapominam o Tobie lub zaniedbuję Cię, kiedy przedkładam własne słowa i słowa świata nad Twoje Słowo, kiedy uważam się za sprawiedliwego i gardzę innymi, kiedy plotkuję o innych, Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem. Kiedy nie troszczę się o tych, którzy mnie otaczają, kiedy jestem obojętny wobec tych, którzy są ubodzy i cierpiący, słabi lub zepchnięci na margines, Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem. Za grzechy przeciwko życiu, za złe świadectwo, które oszpeca piękne oblicze Matki Kościoła, za moje grzechy przeciwko stworzeniu, Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. Za moje fałsze, za moją nieuczciwość, za mój brak przejrzystości i prawości, Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. Za moje ukryte grzechy, te, których nikt nie zna, za zło, które wyrządziłem innym nie zdając sobie z tego sprawy, za dobro, które mogłem uczynić, a nie uczyniłem, Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem.
W milczeniu powtarzajmy przez kilka chwil z sercem skruszonym i ufnym: Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. W milczeniu, niech każdy powtórzy to w swym sercu: Boże, zmiłuj się nad mną, grzesznikiem. W tym akcie skruchy i zaufania otworzymy się na radość z największego daru: Bożego miłosierdzia.