Bronimy się rękami i nogami. Myśląc o ścieżce awansu, karierze, poprawie warunków bytu. Przyzwalając na wyścig szczurów. W najlepszym wypadku rozpychanie się łokciami. Argumentując osobistym rozwojem i realizacją siebie. Brnąc niekiedy ostatkiem sił.
Tymczasem Jezus, z szaloną konsekwencją, proponuje coś, co wymyka się logice świata. Co nie powinno dziwić jeśli pamiętamy, że Jego uczniowie są w świecie, ale nie są ze świata. Proponuje logikę daru. Bo w sumie, w scenie przy stole, ale i innych (umycie nóg, stawanie się jak dziecko, byłem głodny…, miłosierny Samarytanin) o to jedno chodzi. Stać się darem. Jak naucza Sobór Watykański II: „człowiek nie może odnaleźć siebie inaczej, jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie”.
Zatem nie chodzi o to, by udawać fajtłapę, stając na ostatnim miejscu z nadzieją, że dadzą mi święty spokój. Albo w nagrodę przydzielą coś, co mi się nie należy. Chodzi o gotowość dania siebie. O co modlimy się w III Modlitwie Eucharystycznej: „Niech On uczyni nas wiecznym darem dla Ciebie”.