Głodnych nakarmić. I co dalej? Dalej zaczynają się schody: co zrobić, dla kogo zrobić, kiedy zrobić, jak zrobić.
Tak wiele skojarzeń: „Byłem głodny, a daliście…”; „Być dobrym jak chleb leżący na stole, z którego każdy…”; „Co 5 sekund umiera z głodu dziecko…”; „Nie samym chlebem żyje człowiek…”. Tak wiele obrazów: programy kulinarne, Wielki Głód na Ukrainie, wspólny posiłek w osiemdziesiąte urodziny Babci, anorektyczne modelki… Cały pełen sprzeczności świat staje nam przed oczami, nie zachęca do optymizmu. Banałem byłoby podkreślać różnicę między światem głodującym a sytym – ale taka jest smutna prawda, ta różnica istnieje.
I dlatego pierwszym krokiem jest tu niepokój, wstrząs. Franciszek wyjaśnia, iż pełnienie dzieł miłosierdzia to właśnie: „sposób na obudzenie naszego sumienia, często uśpionego w obliczu dramatu ubóstwa, a także na wchodzenie coraz głębiej w serce Ewangelii, gdzie ubodzy są uprzywilejowani przez Boże miłosierdzie” (Misericordiae vultus 15).
*
Załóżmy, że etap wstępny mamy za sobą. Że Bóg dał nam się poznać – namacalnie, konkretnie, codziennie. Doświadczyliśmy Jego miłosiernej miłości, wiemy, że nas stworzył, że w ludziach wokół mamy wiedzieć siostry i braci. I co dalej? Dalej zaczynają się schody. Bo tu już wiele zależy od nas – co zrobić, dla kogo zrobić, kiedy zrobić, jak zrobić. Nakarmić głodnych? Dobre sobie! W obliczu nieszczęść świata brzmi to niemal jak szyderstwo z naszych dobrych chęci, wielkopostnego zapału, możliwości…
Jan Paweł II tak pisze o nawróceniu: „Ten najistotniejszy ewangeliczny proces nie jest tylko jednorazowym przełomem duchowym, ale całym stylem życia, istotną właściwością chrześcijańskiego powołania. Polega ono na stałym odkrywaniu i wytrwałym, pomimo wszystkich trudności natury psychologicznej czy społecznej, urzeczywistnianiu miłości jako siły jednoczącej i dźwigającej zarazem: miłości miłosiernej, która jest ze swojej istoty miłością twórczą” (Dives in misericordia, nr 14).
Nie jednorazowy przełom, a cały styl życia – stałe odkrywanie i wytrwałe urzeczywistnianie – twórcza miłość. Nakaz nakarmienia głodnych mamy wypełniać w taki właśnie sposób.
*
Nie będę tu proponować żadnej listy dobrych inicjatyw – choć nic nie przeszkadza, byśmy stworzyli ją każdy sam na własny użytek. Skoro mamy być twórczy, trzeba nasze „przygotowanie posiłku” jak najbardziej ukonkretnić. Wielu świętych, którzy za swoją misję uznało służbę potrzebującym, musiało dokonać wyboru – działali przecież w konkretnym czasie, w konkretnym kraju, dla konkretnych ludzi.
Pismo Święte podsuwa nam tu fenomenalne sfomułowanie. Bóg mówi Izajaszowi o poście, który wybiera. Jednym z jego elementów jest „dzielić swój chleb z głodnym” (Iz 58,7). Bo tutaj nie wystarczy coś dać. Tu trzeba coś podzielić i to coś własnego, coś, do czego mamy święte prawo. Tak jak w kuchni angażujemy swój czas, wysiłek, mniejsze lub większe umiejętności – tak spełniając nakaz miłosierdzia trzeba się zaangażować. Tu się nie da być neutralnym, pozostać z boku na wygodnej pozycji obserwatora. Trzeba się nauczyć, zmęczyć, ubrudzić.
*
A skoro mamy „dzielić swój chleb z głodnym”, być może trzeba zapytać: jaki jest ten „mój chleb”? Czytelnicy portali o zdrowym odżywianiu zrozumieją w lot: to, co spożywamy, nie zawsze odżywia, a niekiedy wręcz szkodzi. Napełnia żołądek, ale nie nasyca. Ba, jedząc źle, stopniowo stajemy się nienasyceni właśnie – pożądający coraz więcej, coraz częściej, nabierający złych nawyków, w końcu słabsi, mniej sprawni, chorzy.
Czy więc to, czym się karmię, jest na tyle wartościowe, by się tym dzielić z innymi? Nie pytam oczywiście o ilość cukrów prostych czy dzienny bilans kalorii w naszym pożywieniu. Człowiek jest jednością duszy i ciała, zatem nie wolno nam o tym zapominać. Prosząc Boga o chleb powszedni, prośmy też o umiejętność sięgania po chleb. O to, by mieć co ofiarować innym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |