Jest takie powiedzenie, że syty głodnego nie zrozumie. Coś w tym jest. Czasem jakby nie starczało nam wyobraźni – a Ludzie. Giną. Naprawdę.
Uczynki miłosierne co do ciała stawiają nam bardzo ważne pytanie – o nasz stosunek do ciała właśnie, do materii. Oczywiście, wśród nas, ludzi żyjących w miarę wygodnie w XXI wieku, niełatwo może byłoby znaleźć tych, którzy uznaliby ją (materię) za jakąś ciemną, zagrażającą nam siłę, naznaczoną złem. A jednak pomiędzy wierszami wyczuwa się tu jakiś zgrzyt. Pomyślmy czy niekiedy zbyt szybko nie przechodzimy od znaczeń jak najdosłowniej materialnych – spragnionych napoić – do ich sensu duchowego, symbolicznego? Czy w naszym rozprawianiu na temat „wyższych potrzeb”, „duchowych pragnień” nie ma jakiegoś lekceważenia, tylko dlatego, że możemy sobie na to pozwolić? Jest takie powiedzenie, że syty głodnego nie zrozumie. I coś w tym jest. Czasem jakby nie starczało nam wyobraźni – a Ludzie. Giną. Naprawdę.
Pierwsze na liście uczynków miłosierdzia są przecież czyny zapewniające potrzebującym środki nawet nie do tzw. godnego życia, a do przeżycia. Zaspokojenie pragnienia, dostępność wody – dla jednych z nas to oczywiste, dla innych upragnione. W encyklice Dives in misericordia czytamy: „Najwidoczniej istnieje jakaś głęboka wada, albo raczej cały zespół wad, cały mechanizm wadliwy, u podstaw współczesnej ekonomii, u podstaw całej cywilizacji materialnej, który nie pozwala rodzinie ludzkiej oderwać się niejako od sytuacji tak radykalnie niesprawiedliwych” (nr 11). I dalej, o nas: „Kościół dzieli z ludźmi naszych czasów owo głębokie, gorące pragnienie życia pod każdym względem sprawiedliwego” (nr 12). O nas?
*
Niekiedy w czasie kazań czy rekolekcyjnych konferencji usłyszymy zarzut, iż zamiast wymagającej miłości do ludzi wokół wolimy przysłowiowe „kochanie biednych Murzynków”. Racja, tym, którzy są blisko, winniśmy służyć codziennie, konkretnie. Jednak cóż przeszkadza, byśmy także sprawy ludzi odległych od nas w przestrzeni uznali za bliskie sercu? Długo szukać nie trzeba, by odkryć cały świat nędzy, dosłownego zagrożenia życia. Trzęsienia ziemi i inne kataklizmy, całe lata niesprawiedliwego wyzysku i wojny – to realne zło, które niszczy ludzi.
Słyszałam kiedyś wypowiedź człowieka jakby nie było zamożnego, że w jego stosunku do pieniędzy nie ma jakiegoś zbytniego zabiegania, dbania o to, by jak najwięcej jak najlepszych rzeczy mieć; nie, chodzi o poczucie bezpieczeństwa, możliwość zorganizowania rodzinnego wypoczynku, zadbania o przyszłość najbliższych… Tak, też lubię tę świadomość, że jakby co, konto nie świeci pustkami, i pewnie nic w tym złego. Tyle że chyba nikomu „nie chodzi o pieniądze”, o samo ich gromadzenie – ale o to, co dają: poczucie bezpieczeństwa, możliwość wyboru, prestiż, a przede wszystkim środki do życia.
Właśnie – dają. Nam? Naszym bliskim? Czyli komu?
*
Kiedy przyszła założycielka Żywego Różańca, siedemnastoletnia chrześcijanka (!) Paulina Jaricot nawróciła się (!) pod wpływem wielkopostnego kazania, członkowie jej bogobojnej rodziny patrzyli na to z niepokojem. Owszem, dobroć dobrocią, ale czy dotąd nie wspomagali biednych, czy wcześniej nie dali jej do dyspozycji całego rodzinnego funduszu na dobroczynność? Czyż więc ta młodziutka dziewczyna musi koniecznie ubierać się jak robotnica, włóczyć się po ubogich dzielnicach, budzić plotki wśród znajomych? Czy to nie przesada?…
Przyzwyczajeni do parafialnych zbiórek, wspomagający Caritas i Wielką Orkiestrę, nieskąpiący przy zakupie misyjnych kalendarzy – spotykając ludzi, którzy chcą czegoś więcej, czujemy jakiś dyskomfort. Tak jakby ich radykalizm był naszym oskarżeniem… A jeśli to nie o nas tu chodzi?
Bo czy przeciwnie, zamiast się niepokoić, nie powinniśmy się cieszyć? Czyż takim ludziom nie winniśmy całej naszej życzliwości, modlitwy i materialnego wsparcia? Przecież gdy ktoś umiera z pragnienia – nie wolno zwlekać. Trzeba działać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |