II Niedziela Wielkiego Postu
oprac. ks. Mateusz Pietruszka
Maryja
Kolejne spotkanie ze świadkiem męki Jezusa Chrystusa. Dziś zatrzymajmy się przy IV stacji Drogi Krzyżowej: spotkanie Jezusa z Matką. Choć Ewangelie milczą na temat tego spotkania, Tradycja przekazała, że miało ono miejsce. W Jerozolimie znajduje się nawet kapliczka upamiętniająca to wydarzenie. Bo czy Matka mogła opuścić Syna w tak dramatycznym momencie Jego życia?
Spotkanie to najprawdopodobniej przebiegło bez słów. Nie były one potrzebne. Wystarczyło, aby wzrok Matki Bolesnej i cierpiącego Chrystusa się spotkał. Matka przecież jak nikt inny zna swoje dziecko. Te dwa serca nie potrzebują słów, by się zrozumieć. Dlaczego?
Bo już wcześniej, w Betlejem, podczas ucieczki do Egiptu oraz w czasie młodzieńczych lat Jezusa w Nazarecie Maryja budowała więź z swym Synem, aby teraz, w tej trudnej dla nich chwili być dla siebie nawzajem oparciem. Wcześniej rozwijana miłość jest teraz ich siłą. Bez tej miłości droga krzyżowa byłaby bardziej bolesna.
Maryja jest w tej scenie uczy nas, jak nieustannie budować naszą relację z Jezusem. Po to, aby nasze krzyże, których przecież nie brakuje w życiu, były mocno osadzone w miłości do Boga na wzór Maryi. W jaki sposób to zrobić? Na modlitwie.
Na co dzień przeżywamy przecież wiele, jesteśmy uczestnikami różnych rozmów, świadkami wydarzeń, rodzi się w nas wiele uczuć. Jednak nie wszystkie jesteśmy w stanie zapamiętać. Nie wszystkie też służą naszemu dobru, rozwojowi. Na drodze krzyżowej też wiele się dzieje. Hałas ulicy, wołanie tłumu, rozkazy żołnierzy. Obok Jezusa przechodziło wielu ludzi, jednak niewielu było blisko niego sercem. Tak bardzo byli pochłonięci sobą, że zatracili obraz Boga utworzony w nich w chwili narodzin i nie rozpoznali Go. Nie możemy zatracić Chrystusa.
Aby odkryć to, co w nas dobre - Boże, na co powinniśmy zwrócić uwagę, musimy za św. Pawłem prosić o światłe oczy naszego serca, tak byśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania. Nadzieja, czyli to, dzięki czemu mam siłę do wzięcia swego krzyża, aby pójść za Chrystusem. Musimy szukać w naszym życiu obecności Boga na modlitwie.
Ona jest jednak sprawą tak bardzo delikatną, że łatwo ją można zniszczyć, łatwo można porzucić modlitwę, pośród różnych codziennych zajęć nawet tego nie zauważając. Przyczyną tego jest ludzka pycha, która kusi nas, że ze wszystkim poradzimy sobie sami. Często konsekwencji nie widać od razu. Najpierw nic się nie zmienia, wszystko jest w porządku. Dopiero, gdy nadejdą dni trudnych doświadczeń, niepowodzeń. Jesteśmy bezradni. A wtedy nie ma nikogo, kto by mógł rozproszyć te ciemności, bo sami zniszczyliśmy drabinę prowadzącą nas do Światła – do Boga.
Wielu młodych mówi: Ja się kiedyś modliłem, ale to nie dawało skutku. Ja się nie zmieniłem, a i ludzie wokół mnie nie stali się lepsi, wiec po co tracić czas na modlitwę? Czy jednak ludzie, którzy tak twierdzą naprawdę się modlili? Bo nawet najpiękniejsze teksty modlitw, jeśli nie są wypowiadane z głębi serca, niczego nie zmienią. Mogą jedynie przynieść chwilowy zachwyt nad pięknem tekstu.
Bo modlitwa to nie magiczne zaklęcia z natychmiastowym efektem, objęte gwarancją powodzenia. Potrzeba jeszcze naszej dobrej woli i wysiłku. Modlitwa to spotkanie dwóch serc: Twojego i Boga, który wziął twoje grzechy. Często to spotkanie w ciszy, takie jak Maryi i umęczonego Chrystusa. Dlatego nie jest rzeczą łatwą. Wymaga od nas, byśmy pozwolili Słowu Boga wejść w samo wnętrze naszej osoby. Więc często zasłaniamy się wypowiadaniem tekstów modlitw, ale serce zostawiamy zamknięte. Dzieje się tak nie z powodu braku wiary, ale dlatego, że nie zakochaliśmy się w Bogu. Zabrakło chwili, w której spojrzelibyśmy Mu prosto w oczy i zobaczyli w nich to wszystko, co On dla nas robi, dla każdego z nas bez wyjątku, bo każdego kocha... Musimy zobaczyć krzyż Chrystusa, nie tylko spojrzeć na niego, ale mu się przyjrzeć. Nie może być dla nas czymś obcym, bo to właśnie w krzyżu kryje się tajemnica naszego życia. W tym krzyżu, który Jezus niósł na swych ramionach, gdy spotkał się z Matką. Za przykładem Maryi nie bójmy się spotkania z krzyżem, również w naszym życiu: krzyżem choroby, samotności, braku zrozumienia, utraty bliskiej osoby.
Musimy dziś wszyscy uczyć się obcowania z cierpieniem: własnym i naszych bliskich. Bądźmy obecni przy cierpiących, tych którzy się źle mają. Dzisiejszy świat uczy, że cierpienie trzeba wyrzucić z życia człowieka, nie ma na nie miejsca. Ale Jezus i Maryja uczą nas czegoś innego: nie ma innej drogi do zmartwychwstania jak przez cierpienie. Cierpienie, które nas oczyszcza z pychy i pokładania nadziei tylko w ludzkich siłach.
Starajmy się, aby nasza modlitwa była podobna do spotkania Jezusa z Matką w czasie drogi krzyżowej – prosta i przeniknięta miłością, a wtedy męka Chrystusa nie będzie bezowocna w naszym życiu. Jezus umęczony, dźwigający krzyż jest obecny na naszych drogach, ale to od nas zależy, czy spotkamy go jak Maryja i będziemy czerpali siły z tego spotkania, by pójść za Nim – drogą krzyżową, ale prowadząca do Zmartwychwstania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |