Szukaj, szukaj... (Rdz 15,5-12.17-18; Ps 27; Flp 3,17-4,1; Mt 17,5; Łk 9,28b-36)
Pytanie o to, jak to jest „naprawdę”. Ciekawość wcale nie płytka, pragnienie odkrycia tajemnicy… Jakiś głód w nas, który każe pytać, poszukiwać, dochodzić prawdy, nie ustawać… I Abraham – świadek przymierza, które zawarł z nim Bóg, przechadzając się pomiędzy połowami zwierząt; i trzej apostołowie – świadkowie przemienienia Jezusa; oni wszyscy odkryli to, co ukryte. Zobaczyli więcej może niż inni. Uchylono im rąbka tajemnicy. I nie są w tym wcale dalecy od nas – bo i nam coś zostało objawione. Widzialne znaki niewidzialnej łaski; świadectwa przychylności Boga; święte tajemnice, w których udział został nam, chrześcijanom, dany. Nie komu innemu, ale mnie właśnie: woda, która oczyszcza i stwarza; Ciało i Krew, które są pokarmem na życie wieczne; węzeł sakramentu, który jest znakiem miłości największej.
To my należymy do uprzywilejowanych. To nam dano więcej niż innym – i od nas dlatego więcej zażądają. Jest napisane: „Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę”. Wiara nie rodzi się w próżni, jest zawsze odpowiedzią na dar, na obietnicę. Czasami być może warto się postarać, by uświadomić sobie dary, które otrzymaliśmy sami. Na nowo odkryć obietnice, które Bóg złożył nam właśnie. Ani niedzielna liturgia, ani przyjęte przez nas sakramenty, ani codzienne życie – to nie mogą być z naszej strony puste znaki; gesty, o których znaczeniu zapomnieliśmy już dawno. Wielki Post to także taki czas, kiedy to, co mniej istotne musi usunąć się w cień; kiedy trzeba się skupić na tym, co naprawdę ważne. Obudzić własną ciekawość, poczuć głód poznania tajemnic, zacząć szukać.
Za czy przeciw? (Dn 9,4b-10; Ps 79; Am 5,14; Łk 6,36-38)
Mówi Daniel: „Zgrzeszyliśmy, zbłądziliśmy, popełniliśmy nieprawość i zbuntowaliśmy się, odstąpiliśmy od Twoich przykazań. (…) U Ciebie, Panie, sprawiedliwość, a u nas wstyd na twarzach”. Czytamy w ewangelii: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. I tu, i tu ta sama zależność, wołanie o to, by być jak Bóg, do Niego się zbliżyć, Jego naśladować. Odejście od Niego – jest poniżej naszej godności. Zbliżenie się – przynosi nam dobro, stajemy się miłosierni, uczynni, pełni pokoju.
Czasami grzesząc, nie widzimy tej zależności. Wydaje się nam, że postępując tak czy tak – nie przynosimy nikomu szkody, a tym bardziej Bogu. Czemu miałyby Go obchodzić nasza praca, wyśmiewanie nielubianej sąsiadki, czy nasze „łóżko”? Włączając telewizor, biorąc do ręki gazetę, rozmawiając, pracując – dokonujemy wyborów, które z Bogiem zdają się nie mieć nic wspólnego. Brakuje nam pewności dawnych Izraelitów: że wszystko, co robimy opowiada się za Bogiem lub przeciw Niemu.
Posłuchajmy uważnie pierwszego czytania: „O Panie, Boże mój, wielki i straszliwy, który dochowujesz wiernie przymierza tym, co Ciebie kochają i przestrzegają Twoich przykazań. (…) Panie! Wstyd na twarzach u nas, u naszych królów, u naszych przywódców i u naszych ojców, bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie”. Czy któryś z naszych przywódców umiałby się tak przed Bogiem tłumaczyć? Czy ktoś z nas umiałby podjąć taki lament? Czy nie zabrzmiałoby to w naszych uszach absurdalnie? Czy przyjęlibyśmy dziś argument Jezusa – „postępujcie tak, aby być jak Ojciec”? A niby dlaczego mielibyśmy być podobni do Niego, starać się o to?
No, właśnie – dlaczego…?
Przejść do czynów (Iz 1,10.16-20; Ps 50; Ez 18,31; Mt 23,1-12)
Jezus występuje przeciwko tym, którzy: „Mówią (…), ale sami nie czynią”. Nakazuje nam: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”. Zdarza się nam przymknąć oko na pierwszą część wypowiedzi: odrzucamy czyjeś słuszne wskazówki, to mając za usprawiedliwienie, że on sam w porządku nie jest. Nie zabiegamy o to, by oddzielić rzeczy dobre od złych w czyimś postępowaniu. Łatwo nam uznać kogoś za faryzeusza. Trudniej – idąc za poleceniem Jezusa – faryzeusza posłuchać.
A przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami. I każdemu z nas zdarzyło się kiedyś zapragnąć, by ktoś inny zachował się tak, jak my sami postąpić nie umieliśmy, nie chcieliśmy. Czasem wiemy, co dobre, choć sami postępujemy źle.
Co jednak Bóg mówi do takich jak my, grzeszników? „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna”. Trudno to zrozumieć. Nie jest to bowiem sentymentalna metafora. Wszyscy wiemy, co znaczy spierać się Bogiem, stanąć naprzeciw Niego i przedstawić Mu swoje racje. Tyle, że z tego buntu musi coś wynikać – nie tylko my sami jesteśmy stroną w tym sporze, ale i Bóg. On też ma nam coś do powiedzenia, On też ma swoje powody i – słuszne na pewno – żądania: „Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiajcie się w dobrem!”.
Brać przykład (Jr 18,18-20; Ps 31; J 8,12b; Mt 20,17-28)
Jeremiasz skarży się dzisiaj: „Usłysz mnie, Panie, i słuchaj głosu moich przeciwników! Czy złem za dobro się płaci! [A oni wykopali dół dla mnie]”. Słyszymy Jezusa zapowiadającego mękę: „Syn Człowieczy zostanie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie. Oni skażą Go na śmierć”. I Jego odpowiedź matce, proszącej o zaszczytne miejsca dla synów: „kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym”.
Wolelibyśmy nie wiedzieć, że chrześcijaństwo oznacza także prześladowanie. Że stanięcie w obronie słusznej sprawy sprawia, że narazimy się wielu. Że wytrwałość może zostać wyszydzona. Wolelibyśmy, żeby sam chrzest czynił z nas ludzi nadzwyczajnych. Żeby wyrzekanie się czegoś w Wielkim Poście dawało nam jakieś specjalne zasługi. Żeby bycie blisko Boga przekładało się na tysiące mniejszych lub większych życiowych ułatwień.
Co zrobimy, kiedy przyjdzie nam naśladować Chrystusa, „który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć”? Co zrobimy, kiedy zapowiedź: „Kielich mój pić będziecie” stanie się rzeczywistością?
Chodź, opowiem ci bajkę... (Jr 17,5-10; Ps 1; Łk 8,15; Łk 16,19-31)
Zaczyna się tak: „Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz...”. Wszyscy wiemy, co było dalej (po śmierci role się odwróciły i niecny bogacz wcale się tak świetnie nie bawił). Niekiedy jednak zbyt pośpiesznie wyciągamy wnioski: był bogaty, więc słusznie mu się dostało. Tymczasem to nie bogactwo pogrąża w Otchłani i nie każdy biedak jest dobrym człowiekiem. Gdy bogacz prosi Abrahama, by ten ostrzegł jego pięciu braci, ten odpowiada: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!”. Wskazuje na Boże prawo, na naukę, do której i my mamy dostęp, której i my mamy być posłuszni. Nigdzie nie jest napisane: „zbiedniejcie, a będziecie zbawieni”.
W pierwszym czytaniu słyszymy: „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście: wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną. Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją. Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi; nie obawia się, skoro przyjdzie upał, bo utrzyma zielone liście; także w roku posuchy nie doznaje niepokoju i nie przestaje wydawać owoców”. Niezależnie, czy posiadamy dużo czy niewiele – każdy z nas musi dokonać wyboru, czy zaufać Bogu, dać posłuch Jego prawom czy nie; ściągnąć na siebie błogosławieństwo czy przekleństwo.
Historia Łazarza i bogacza nie kończy się zbyt dobrze: biedak wprawdzie doznał wytchnienia, ale bogacz przegrał, przegrają być może także jego bracia. My mamy szansę, by swój los odwrócić, by rozstrzygnąć życie na swoją korzyść. Na szczęście to przecież tylko bajka...
Sposób na Wielki Post (Rdz 37,3-4.1 2-1 3a.17b-28; Ps 105; J 3, 16; Mt 21,33-43.45-46)
Podobno historia lubi się powtarzać. Józef, którego bracia z zazdrości sprzedają w egipską niewolę. Syn gospodarza winnicy, którego zabijają dzierżawcy, by posiąść jego dziedzictwo. Bóg, który przyszedł do swoich stworzeń i został przez nas odrzucony i ukrzyżowany... Tak naprawdę nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie. Skrzywdziliśmy zresztą nie tylko Boga. Nie jeden raz nasza zawiść, podejrzliwość, strach, chęć zachowania dobra dla siebie – sprawiły, że czyniliśmy zło lub przyglądaliśmy się mu obojętnie.
Wielki Post nie jest jedynie czasem wyrzeczeń podejmowanych dla naszej własnej duchowej doskonałości. Jest to także czas pokuty – także za moje własne grzechy. I to nie jakieś bliżej niesprecyzowane, ale takie, o których wiem doskonale. Ci, których skrzywdziłam, mają imiona, twarze, swoje własne życie (które przeze mnie potoczyło się gorzej może niż mogło).
Bóg potrafi nawet ze zła wyprowadzić dobro: Józef uratował swoich braci w czasie klęski głodu; śmierć Jezusa przyniosła nam zbawienie. W Wielkim Poście o to właśnie możemy szczególnie Boga prosić: by wyrządzone przez nas innym zło nie zatryumfowało, by On złagodził jego skutki, obrócił je w coś dobrego. My tego nie potrafimy – ale Bóg może wszystko.
Zmarnotrawić marnotrawność (Mi 7,14-15.18-20; Ps 103; Łk 15,18; Łk 15,1-3.11-32)
Czasem dobrze mieć znajomości na górze. Bez złej woli i korupcyjnego zaplecza ufać, że ktoś spojrzy na nas przychylnym okiem, nawet jeśli brakuje nam zasług... To mówią o naszym Ojcu: „Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy. Okażesz wierność Jakubowi, Abrahamowi łaskawość, co poprzysiągłeś przodkom naszym od najdawniejszych czasów”. O miłości Boga słyszymy od małego, ale czy starczy nam odwagi, żeby w nią uwierzyć? Czy starczy nam odwagi, żeby chwycić Go za słowo: pozwolić sobie na luksus uznania przed Nim własnej grzeszności i posmakować związanej z tym wolności?
Wszyscy mamy w sobie coś z syna marnotrawnego – odchodzimy, by zyskać „wolność” i „żyć po swojemu”; wracamy, gdy głód staje się dotkliwszy od dumy. Mamy też w sobie coś z jego starszego brata – nieumiejętność korzystania z dobra, które posiadamy; obawę, że dzieląc się, utracimy coś ważnego. Czy nasze postępowanie jest podobne do młodszego czy do starszego brata, nie wolno nam zmarnotrawić szansy, jaką ono daje – Ojciec wychodzi naprzeciw im obu i obu daje swoje przebaczenie, żaden z nich nie przestaje być synem.
Paradoks polega właśnie na tym, że nie musimy być doskonali. Nie nawołuję do grzeszenia, bynajmniej. Ale ilekroć ogarnia mnie rozpacz, mówię sobie, że Bóg kocha właśnie MNIE. Nie wolno tego zmarnować.
Rachunek sumieniaCzy fałszywa duma nie stoi mi na przeszkodzie, by wycofać się z błędnych wyborów, porzucić zło?
Czy wybieram sposób postępowania według zasady: „ma to, na co zasłużył”, czy raczej szukam rzeczywistego dobra bliźniego?
Czy marnuję swoje siły na długie dywagacje, wewnętrzne rozżalenie, zamiast przystąpić do działania?