Zauważyła, że jedną kolędę śpiewa cały kościół, a drugą „pieje” organistka, która dobierała takie tony, by nikt jej w tym śpiewie nie mógł towarzyszyć. Jakieś głosy próbowały do niej dołączyć, ale po paru słowach przycichały.
— Znowu ta koza nie da ludziom pośpiewać — usłyszała głos sąsiadki, która mówiąc, patrzyła na ołtarz.
Bogumiła czuła, że musi jej jakoś odpowiedzieć. Chrząknęła, zatapiając w chrząknięciu twierdzące „yhm”.
Czekała podświadomie na moment, kiedy ludzie będą się żegnać. To jedno potrafiłaby uczynić. Miała wrażenie, że młodszy ksiądz przypatruje się jej. Musiał to robić bardzo dyskretnie, bo nie spotkała się z nim wzrokiem, patrzył jednak uśmiechnięty przed siebie, tak jakby ją widział w sposób szczególny. W pewnym momencie wstał, podszedł do mikrofonu:
— Słowa Ewangelii według św. Łukasza.
Przeżegnał się jakoś dziwnie, takimi małymi krzyżykami.
Spróbowała go naśladować. Przeżegnała się dwukrotnie w bliżej nieokreślony sposób.
— W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie...
Skończywszy czytanie, ksiądz wrócił i usiadł na krześle. Wtedy z fotela powstał ten drugi, łysy. „To proboszcz” — przeszło jej przez myśl. Ucieszyła się, że potrafi coś nazwać.
Stanął przy pulpicie pod starą amboną. W pierwszej chwili myślała, że właśnie na nią wejdzie i stamtąd będzie głosił kazanie. Widziała to na filmach. Przypomniała sobie jednak mgliście, że ambony są już nieczynne. Przypatrywała się scenom — chyba z Ewangelii — wyrzeźbionym na ambonie. Nad nią było coś w postaci daszka ozdobionego na szczycie dużym trójkątem ze złotym okiem w środku.
Ludzie siedli. Proboszcz wyczekał odpowiednio długo, aż wszystkie głosy ucichły.
— Nie było miejsca w gospodzie. Tak… Prze-ra-ża-jąca prawda, nie było miejsca w gospodzie. Oto przychodzi na świat Pan i Stwórca. Pan Niebiosów… obnażony. Ogień krzepnie! Moc truchleje! — zaskandował i zjechał — ale serca tych, do których przyszedł, nie otwierają się… Zapytajmy siebie dziś, czy moje serce!... — proboszcz uniósł nienaturalnie głos, jakby wydawał rozkaz wojskom do ataku, nagle go zawiesił, wyczekał kilka sekund i delikatnie zakończył — jest… betlejemską gospodą, czy stajenką?
Czy jestem gotów w każdej chwili przyjąć Jezusa. Kim jestem?! Właścicielem gospody, czy też pasterzem biegnącym do stajenki na powitanie Dzieciątka? A może ani jednym, ani drugim, ale jestem królem Herodem zaniepokojonym Jego narodzinami. Bo może nas to oburzy, zadziwi — ale nie udawajmy, to dziecko, które ma się narodzić, zdezorganizuje mój świat, moją karierę, moje perspektywy. Ja mam do tego prawo! Całe życie tyrałem, żeby zbudować domek swoich marzeń. Czy to jest tak wiele?! Nie chcę małego intruza, który zakłóci mi spokój. Niech nikt się nie rządzi w mojej gospodzie!… Tak, matko, nikt nie będzie się rządził w twojej gospodzie, nie będzie cię karał. Wystarczy, że kiedyś twoje dziecko ci podziękuje… Albo to na ziemi, albo to, którego nie wpuściłaś do gospody.
Bogumiła zakryła twarz… Przestała słuchać słów spadających na nią od ołtarza.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |