Spór między zwolennikami „nowej" i „starej" liturgii nie toczy się o rubryki i normy liturgiczne – liturgia jest wyrazem wiary, a nawet jej normą. W sporze o jej kształt tkwi jednak pułapka, związana z absolutyzowaniem jednej wizji teologicznej, wszystko jedno: posoborowej czy przedsoborowej. Spróbujmy wyjść naprzeciw zastrzeżeniom obu stron.
Widzieć czy słyszeć?
W interpretacji kierunku modlitwy liturgicznej Lang podejmuje myśl Josepha Ratzingera. Według obecnego papieża starożytna praktyka przyjmowania tego samego kierunku przez celebransa i zgromadzenie wyraża właściwą naturę Eucharystii jako aktu trynitarnego. Całe zgromadzenie jest skierowane ad orientem, tzn. ad Dominum. „Kosmiczny znak Słońca powstającego na wschodzie – pisze Lang – interpretowany jest dwojako: po pierwsze jako znak powstającego Chrystusa, a przez to także jako znak mocy Ojca i działania Ducha Świętego; po wtóre jako znak nadziei na Paruzję". W tym właśnie wyraża się chrześcijańska synteza kosmosu i historii. Kapłan, który stoi w tym samym kierunku co wierny, prowadzi lud Boży na spotkanie Pana, który jest – jak mówi Ratzinger – „wschodzącym słońcem historii".
W przeciwieństwie do tego stałe utrzymywanie pozycji zgromadzenia i księdza twarzą w twarz symbolizuje i wyraża jedynie wspólnotę jako taką i każe myśleć o zamkniętym kręgu. W ten sposób wspólnota izoluje się od innych zgromadzeń liturgicznych, a przede wszystkim od niewidzialnego zgromadzenia świętych w niebie, pozostając w dialogu sama z sobą. Inaczej interpretuje to ks. Stanisław Szczepaniec, który mówił w „TP" (nr 10/07), że celebracja twarzą do wiernych lepiej wyraża przekonanie, iż „Chrystus jest pośród nas", i pokazuje communio Kościoła. By wyostrzyć jeszcze istniejącą między tymi dwiema koncepcjami opozycję, można zacytować Petera Bergera, protestanckiego socjologa, który mówi o nowej pozycji kapłana wobec wiernych, że w takiej sytuacji to, co jest uwielbiane, istnieje wewnątrz wspólnoty, a nie poza nią.
Paradoksalnie, „wspólnotowe" celebrowanie Eucharystii – mówi Lang, powołując się na Ursa von Balthasara – rodzi nową formę klerykalizmu, gdyż w centrum stawia kapłana i osobisty kontakt z celebransem podczas liturgii. Można powiedzieć, że ksiądz staje się w ten sposób nie tylko nazbyt widzialnym narzędziem w komunikacji z Bogiem, ale de facto jej jedynym adresatem. Lang przypomina, że w chrześcijaństwie pierwszego tysiąclecia widzenie kapłana nie było nigdy rozumiane jako warunek prawdziwej partycypacji w Eucharystii. Najważniejszym komunikacyjnym kryterium Mszy nie jest jej widzialność, ale słyszalność.
Lang przyznaje, że wzajemne widzenie się ludu i kapłana jest istotne dla tych części liturgii, które oparte są na dialogu kapłana z wiernymi, jak to jest w liturgii Słowa. Fundamentalną zasadą jest jednak dialog całego zgromadzenia, w tym kapłana, z Bogiem, do którego adresowane są modlitwy, a nie dialog zgromadzenia z samym sobą. W tej perspektywie „Amen" wypowiadane na zakończenie modlitwy nie jest odpowiedzią, ale dopowiedzeniem ze strony ludu do słów kapłana. To nie kapłan rozmawia z ludem, ale całe zgromadzenie „rozmawia" z Bogiem.
Teologiczna topografia
Idea sprawowania Eucharystii versus populum zadomowiła się na dobre w wieku XX. Jej powstanie wiązało się z dwiema kwestiami. Pierwszą był postulat czytania twarzą do ludzi. Zgodnie z ówczesnymi rubrykami było to możliwe jedynie w przypadku sprawowania całej Mszy versus populum. Postulat ten jednak stracił na aktualności w 1964 r., gdy Watykan zezwolił na czytanie lekcji i ewangelii z pulpitu bądź z ambony. Drugi motyw to przywrócenie Eucharystii utraconego w ciągu dziejów wymiaru uczty. Zmiana kierunku odprawiania rozumiana była jako sposób restytucji tego utraconego znaczenia i swoistego teologicznego zrównoważenia go z wymiarem ofiarniczym, lepiej wyrażanym przez sprawowanie Mszy versus altarem.