O tym, dlaczego wierni cierpią na kazaniach i co się dzieje z księdzem, który przestaje być uczniem z dominikaninem, o. Wojciechem Jędrzejewskim rozmawia Marcin Jakimowicz.
Częsty schemat: ksiądz krzyczy na Bogu ducha winnych wiernych za to, że tak niewielu z nich przyszło na Mszę, albo zamienia się w członka komisji śledczej i tropi wrogów Kościoła…
– Bo kiedy przestaje być uczniem Słowa, które miłuje nieprzyjaciół, szybko staje się tropicielem wrogów Kościoła. Pasja ich wskazywania i walki z nimi stanie się dla niego okazją do wypełnienia pustki, rodzącej się w sercu, które przestało słuchać Ewangelii. Już faryzeusze o ludziach zafascynowanych nauczaniem Jezusa mówili: „Ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty” (J 7,49). Bo w ich oczach byli naiwnymi heretykami o podejrzanej reputacji, głupkami, moralnymi zerami, wrogami Izraela. „Łażą za Nim i myślą, że to wystarczy. Łamią przepisy prawa, wysławiając haniebne bezczeszczenie szabatu za sprawą uzdrowień. Prawo jest prawem i żadne relatywizujące tłumaczenie ich wywrotowego Nauczyciela tego nie zmieni!”. Oni naprawdę byli przekonani, że stoją po stronie właściwego porządku. Dlatego tak ich złościła postawa Jezusa i Jego uczniów: Dlaczego On je i pije z celnikami i grzesznikami! – pomstowali. Przestali słyszeć całą symfonię miłosierdzia Bożego, którą ich usta wypowiadały w codziennej modlitwie psalmami: „Miłosierny jest Pan i łaskawy”...
Jeden z ojca współbraci głosił rekolekcje na Śląsku. Opowiadał z wypiekami na twarzy o Pieśni nad pieśniami. Gdy jego kolega zbierał ofiarę, usłyszał, jak jedna kobieta mówi do koleżanki: No fajnie godo, ale co on się tak uczepił, ino ta pustynia i pustynia…
– Rzecz, którą odkrywam ostatnio: gdy jadę na jakieś rekolekcje, to bardzo się modlę o otwartość dla siebie. Bo z jednej strony ja te rekolekcje mam przygotowane, ale wierzę, że w czasie ich głoszenia może przyjść jakieś nieoczekiwane światło – słowo Boga dla tych konkretnych ludzi. Mamy przecież charyzmat kapłańsko-prorocki. Modlę się też o to, by Bóg dotykał konkretne osoby niezależnie od tego, co powiem. Często łaska Boża jest podczepiona do jakiejś drobnej aluzji, dygresji.
Pamięta Ojciec taką sytuację?
– Mówiłem o Dawidzie. Między słowami rzuciłem, że wysłał on ludzi, którzy mieli dopytywać się, kim jest piękna Batszeba. Po Mszy podszedł do mnie człowiek i powiedział: „Kurcze, wysyłam do pewnej kobiety pozornie niewinne SMS-y. Zaczyna się między nami jakaś gra, kokieteria. A mam żonę...”.
Chyba z połowę kazań, które słyszałem w życiu, można streścić w słowach: bądźcie dobrzy, módlcie się…
Skąd to moralizatorstwo?
– Bo to temat, o którym łatwo mówić. Poza tym wśród księży funkcjonuje przekonanie, że celem kazania jest to, by wierni ruszyli szturmem do spowiedzi. By odkryli, że są słabi i grzeszni. Wiem, że często tego oczekują ode mnie proboszczowie, którzy mnie zapraszają.
I dlatego tak łatwo skupić się na grzechu?
– Tak. A celem homilii – myślę – jest przybliżenie przez żywe Słowo wiernych do tego, by osobiście spotkali Jezusa. Jednak sfera naszej słabości i nieporadności nie wyczerpuje przecież miłości Boga do człowieka! On chce wyznawać ci miłość, powiedzieć: Jestem z ciebie dumny.
Bardzo chciałbym słyszeć na kazaniu: „Bóg cię kocha”. Nie „miłuje”, ale kocha. Po prostu.
– Gdy czytam Biblię, staram się doszukać w jej słowach brzmienia miłości. Nawet w karcących mnie psalmach i przypominaniu, że jestem prochem. Dopóki nie usłyszę tego tonu, będę jak cymbał brzmiący.
Dlaczego patrzy Ojciec na siebie z taka dawką samokrytycyzmu? Skąd taki osobisty ton?
– Głosiłem rekolekcje dla kapłanów. Zacząłem czytać Izajasza i dotknęły mnie bardzo słowa: „Pan Bóg mnie obdarzył językiem ucznia, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego ranka pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie” (Iz 50,4).
My znamy je w innym tłumaczeniu: „Obdarzył mnie językiem wymownym”. Może stąd cały problem?
– W nowym tłumaczeniu jest „język ucznia”. My, księża, jesteśmy bardzo zagonieni. Czytam: „każdego ranka otwiera me ucho” i widzę, że bardzo brakuje mi dyscypliny, gotowości słuchania. To pułapka. Dlatego ksiądz, który ma przygotować kazanie, po pewnym czasie przestaje słuchać natchnień Ducha i sięga po gotowe wzorce. Najczęściej kończy się to moralizatorstwem.
I może nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że wierni wyczują na kilometr, czy ma on żywą relację z Jezusem, czy nie….
– Wiem, że w naszych kościołach siedzi mnóstwo ludzi, którzy zwyczajnie cierpią. Tęsknią
za tym, by usłyszeć żywe słowo. Pragną, by ich kaznodzieja pomodlił się przed Mszą: Panie Boże, daj mi słowo dla tych konkretnych ludzi.
Wojciech Jędrzejewski dominikanin, rekolekcjonista, współtwórca serwisu internetowego „Mateusz”, autor książek „Biblia enter” i „Z Bogiem na czacie”. Jeden z prowadzących program „Rozmównica” w Religia.tv. Mieszka w Łodzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |