ja przez rok uciekałam od ludzi, którzy pocieszali, głaskali i przytulali.. ciągnęło mnie, by przysiąść obok kogoś, kto też w żałobie i nic nie mówić.. Szukałam ciszy przed Tabernakulum.. przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy.. Tam było mi bliżej do Tych, za którymi tęsknię.. Jezus w Najświętszym Sakramencie daje mi poczucie bezpieczeństwa.
nie wystarczy tylko być. Owszem, być mozna, ale takie bycie bez rozmowy, bez przytulenia, bez patrzenia w oczy , bez współczucia( absolutnie kazdy cierpiący go potrzebuje!),bez pocieszenia,bez słuchania to bycie gdzieś obok, lekceważenie , obojętność.Czlowiek musi okazać, że jest w pobliżu, wtedy to ma sens.
Czasem stawałam w sytuacji, która mnie przerastała, bo nie mogłam oprzeć się w niej na swoim doświadzeniu i to co mówiłam sprawiało wrażenie pustych formułek. Dziś wiem, że w takich momentach jest szczególnie ważne by raczej 'być z' niż coś mówić, a przede wszystkim modlić się i za siebie i za tę osobę - nieopatrznym komentarzem bardziej można zaszkodzić niż pomóc.
Trudno jest mi się zgodzić z autorem Listu do Hebrajczyków, mówiącym: "Chrystus podczas swojego życia doczesnego z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci..." Dlaczego? Bo Jezus żyjąc na ziemi znał swoje zadanie, jakie Bóg Ojciec na Niego nałożył. Znał pisma Proroków, miał kontakt duchowy z Bogiem. Jeśli zapłakał, to nad Jerozolimą dążącą do upadku w wierze. Nad sobą się nie użalał, znosił cierpienia jakie ludzie mu zgotowali. Pozwolił się ukrzyżować, przyjmując postawę baranka. Jezus był i jest Bogiem, a to oznacza, że ból i cierpienia wpisane są w Jego Jestestwo.