Kiedy odzywa się w nas nie nadzieja, a rozpacz, kiedy przez nasze czyny prześwituje powierzchowność, nie głębia?
Sytuacja, w której zawiedliśmy, nie jest więc z góry przegrana, nie trzeba nam pogrążać się w lęku i rozpaczy.
Bóg wchodzi w ludzką rozpacz do końca. Jest blisko. Tych, co płaczą. I tych, których życie wydaje się zakończone.
Wierząc, jeszcze bardziej wydajemy się na żer rozpaczy, wystawiamy na ciosy zła – bo odkrywamy własną nędzę, niejasność intencji, słabość woli.
Stać pośrodku walącego się świata nie krzycząc i nie oskarżając. Przyjmując ból i lejąc łzy. Nie poddając się zwątpieniu i rozpaczy.
Można zabić człowieka. Zniszczyć może się tylko sam. Odwracając się od Boga. Wpadając w rozpacz i zwątpienie… lub dając się skusić.
Dobro otwiera nas na nadzieję. Dlatego dziś, kiedy tak często doświadczamy bezradności, lęku, zagraża nam rozpacz, potrzebujemy pomocy niebieskiej Matki.
Odkrywanie trudnej i bolesnej prawdy o sobie nie może prowadzić do rozpaczy. Autentyczne uznanie swojej grzeszności jest możliwe jedynie w świetle Bożego Miłosierdzia
Wołanie Jezusa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” odsłania tajemnicę najgłębszego opuszczenia. Ukrzyżowany pomaga zamienić rozpacz w modlitwę. Dzieli naszą samotność, przynosi pocieszenie.
Przychodzi do mnie, do zamkniętego przez lęk i rozpacz serca. Wchodzi i ofiarowuje swój pokój. Pokój, który potrzebny jest moim rozproszonym myślom i zalęknionemu sercu.
I wynik tej wojny już się nie zmieni.