Słowo pokazuje mi Ojca, który nieustannie się o mnie troszczy, który nie zniechęca się moimi upadkami...
Nie chodzi o „wielkość” upadku, ale o tę porażającą chwilę odkrycia prawdy o sobie – że to naprawdę ja...
Nie należy w nim zanadto analizować swoich różnych upadków. Pamiętaj, że chrześcijaństwo jest tak zbudowane, że światło jest w marszu. Trzeba iść!
Jezus wie wszystko o mojej grzeszności, pomoże mi podnieść się z upadku. Trzeba mi jednak z odwagą przyznać się do swoich niewierności i słabości
Chrzcić czy nie chrzcić osoby słabo bądź wcale nie związane z Kościołem? Co z nie rokującymi nadziei kandydatami do bierzmowania? Rozgrzeszać czy nie rozgrzeszać w sytuacji przewidywalności nowego upadku?
Najważniejsze to stawiać Boga na pierwszym miejscu. No dobrze. Ale czy faktycznie tak to u mnie jest, skoro tyle razy zdarzają mi się większe i mniejsze upadki?
W postawie Adama odkrywam samego siebie. Gdy grzeszę, też najpierw chciałbym się ukryć. A gdy już nie mam wyjścia, jak on wskazać winnego mojego upadku. Człowieka, okoliczności, różnie... A Bóg?
Moje pragnienia i słowne deklaracje nie idą w parze z prawdą o mnie. Dopiero upadki i grzechy pozwalają zobaczyć, na co tak naprawdę mnie stać i do czego jestem zdolna.
Mówią, że miłość jest piękna. Ale czy byłaby sobą, gdyby miała się kiedyś kończyć? Przecież najpiękniejsze jest w niej to, że pozostaje wierna nawet wtedy, gdy wszystko zdaje się chylić ku ostatecznemu upadkowi.
Chcąc mieć udział w Jego Królestwie muszę żyć wiarą, a nie jedynie jej deklaracją, realizować ją w codziennym życiu. Pomimo upadków i słabości Jezus nie przekreśla mnie. Nawet wówczas, gdy się Go zaprę, gdy powiem Mu ‘nie
Przecież słabi jesteśmy.