Najważniejsze to stawiać Boga na pierwszym miejscu. No dobrze. Ale czy faktycznie tak to u mnie jest, skoro tyle razy zdarzają mi się większe i mniejsze upadki?
Problem to dość delikatny. Wymagający wielkiej szczerości wobec samego siebie. Z jednej strony łatwo popaść w rozpacz; w przekonanie, że skoro tylko deklaruję swoje poddanie wobec Boga, a postępuję inaczej, to do niczego się nie nadaję. Że Boża miłość nie przemieni mojego serca i zawsze będę jak ostatni podlec odpowiadał tylko niewdzięcznością. Z drugiej wymawiając się prawidłową „opcją fundamentalną”, można zacząć lekceważyć nawet największe niewierności, które de facto świadczą, że nie Boga stawiam na pierwszym miejscu. Jak znaleźć mądrą równowagę między tymi skrajnościami?
Kierunek wskazują Ewangelie. W ich opowieści Jezus często obcuje z grzesznikami. Owszem naucza ich. Nie bardzo jednak słychać, by ich moralizował albo by piętnował ich postępowanie. Jednocześnie ten sam Jezus wiedzie ostry spór z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. Uznaje, że pod wieloma względami są ludźmi sprawiedliwymi, a swym uczniom przypomina, że mają być sprawiedliwi „bardziej” niż oni. Zarzuca im jednak, że – zgodnie ze słowami proroka – czczą Boga tylko wargami, ale sercem są od Niego daleko. W czym rzecz?
Zasadniczo w stosunku wobec Boga i Jego Syna. Celnicy i nierządnice przyjmują Jezusa. A przyjmując często też przemieniają swoje życie. Faryzeuszom i uczonym w Piśmie Bóg do niczego nie jest potrzebny. Formalnie rzeczywiście zachowują Boże prawo, ale nie respektują jego ducha. Ale – i tu dochodzimy do sedna problemu – nie widzą powodu, by cokolwiek w swoim życiu zmieniać. Oni już są sprawiedliwi i nikt nie powinien ich pouczać.
Tę wyczytaną w Ewangeliach intuicję potwierdza w swoim pierwszym liście święty Jan. Uważnego czytelnika tego nowotestamentalnego pisma zadziwiać może pewna sprzeczność. Jan pisze, że kto narodził się z Boga, nie grzeszy, a ten, kto grzeszy, jest dzieckiem diabła (3,8-9). Ale wcześniej pisze: „Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy rzecznika wobec Ojca - Jezusa Chrystusa sprawiedliwego” (2,1). Tę diametralną różnicę w podejściu do grzeszności wytłumaczyć można chyba tylko owym wewnętrznym nastawieniem jednych i drugich. Pierwsi nie mają zamiaru niczego zmieniać. Drudzy pełni nadziei powtarzają słowa celnika modlącego się z tyłu świątyni i nie mającego odwagi oczu podnieść ku niebu: „Bądź litościw dla mnie, grzesznika”. A Bóg ich usprawiedliwia i oczyszcza.
Na pewno nie jesteś wolny od wszelkiego grzechu. Krocząc po ścieżkach życia duchowego musisz uczciwie zadać sobie pytanie: czy jestem jak Dawid, który szczerym sercem poddaje się woli Bożej, czy jak jego syn Salomon, który wbiwszy się w pychę zaczyna Boga lekceważyć? Czy moje grzechy wypływają z mojej słabości, czy z lekceważenia Boga? Odpowiedź nie jest prosta. Może z czasem ulegać modyfikacjom. Także dlatego, że człowiek nie stoi w miejscu, a w jego życiu duchowym może nastąpić postęp albo regres. Jak by na dziś nie brzmiała odpowiedź, rada jest właściwie jedna i zawsze taka sama: raz postawiwszy Boga na pierwszym miejscu, trzeba w pokorze, nie oglądając się na porażki, każdego dnia ten swój wybór ponawiać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |