Słyszałem wypowiedź matki, która opiekuje się swoim chorym synem: „ja widzę w nim Jezusa, ojciec też go bardzo kocha”.
Można łudzić się, że osiągnęliśmy już właściwy poziom naszej wiary. Wtedy jednak narażamy się, że nie będziemy jej rozwijać
Boga nie da się do niczego zmusić.
Dyrektor, prezes, kawaler orderu, doktor... A może: przyjaciel Boga?
Panie Jezu, jakże często nie chce mi się iść: do pracy, do domowych obowiązków, do chorych w odwiedziny, do wielu różnych miejsc.
Modlitwa nieustanna przywilejem mniszek i mnichów?
Nie mamy się upodabniać do tego świata, ale być Chrystusowi.
Strachy nocne, strzały, zarazy, mór niszczący w południe… To wszystko ma być bezpieczną drogą?
Twarz przyjaciela Boga. Gotowego sprzedać wszystko, by nabyć pole, perłę, pozbawić się poczucia bezpieczeństwa...
W rozumieniu ewangelicznym uczeń nie zdobywa wiedzy, ale poznaje Osobę, angażując swój umysł i serce.
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...