Gdyby na historię Bożego narodzenia spojrzeć jak na alegorie współczesnego świata nabiera ona całkiem nowych treści.
Mówią o nich młodziankowie. Maleńcy chłopcy zabici z rozkazu opętanego myślą o spiskach Heroda. Nie w noc Bożego Narodzenia, ale już po odwiedzinach mędrców ze Wschodu. Jednak jako że dziś obchodzimy ich wspomnienie, porzućmy chronologię (której zresztą i tak się nie trzymaliśmy).
Czy byli męczennikami? Zginęli za Chrystusa. W dzień ich wspomnienia kapłani do Mszy zakładają czerwone szaty. Od innych męczenników różni ich to, że oddanie życia z powodu Jezusa nie było w żadnym stopniu ich wyborem. Mieli z Nim tyle wspólnego, że urodzili się mniej więcej w tym samym czasie i w tej samej okolicy. Zostali zabici, bo Herod myślał, że w ten sposób pozbędzie się przyszłego konkurenta do tronu. Ta śmierć stała się jednak ich zasługą. Zostali męczennikami niejako niechcący.
Pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa śmierć młodzianków to nienarodzone dzieci mordowane w łonach matek. Powód ich śmierci jest równie niedorzeczny jak młodzianków: obawy matek czy ojców o to jak sobie poradzą z ich wychowaniem. Gdy jednak zastanowić się chwilę dłużej, wydaje się, że nie brakuje w dzisiejszym świecie ludzi bardziej do nich podobnych, choć nie oddających dla Jezusa życia. To ci, którzy czy chcą, czy nie chcą, z powodu Chrystusa muszą znosić różne niedogodności.
Komu mogą przeszkadzać dzwony? Przecież ich dźwięk jest tak piękny – opowiadają ci, którzy mieszkają daleko od kościelnych dzwonnic. Ale już mieszkanie już vis a vis kościoła z dużymi dzwonami nie jest takie przyjemne. W niedzielne przedpołudnie nie tylko zachęcają do pójścia do kościoła. Zwyczajnie potrafią przeszkadzać. W rozmowach, w słuchaniu muzyki, oglądaniu telewizji.Podobnie jest, gdy proboszcz wystawia na zewnątrz głośniki dla tych, którzy z różnych powodów wolą uczestniczyć w Mszy na dworze. Całe niedzielne przedpołudnie człowiek mieszkający koło kościoła jest na Mszach. Nic takiego? Zwyczajnie krępuje. Nie wiadomo co zrobić, gdy z głośnika dobiega głos "to jest Ciało Moje". Łatwo w takich okolicznościach zobojętnieć na sacrum.
Pod tym względem chyba najgorzej mają się mieszkańcy wielkich sanktuariów. Przez ich miasto w sezonie przewijają się rzesze pielgrzymów. Od rana do wieczora. Każda pielgrzymka z megafonami. Repertuar mniej więcej ten sam. A przez tuby nawet niezły głos księdza nie brzmi najciekawiej. Więc gdy kolejny raz słyszą głośne „My chcemy Boga”, w chwili irytacji powiedzą, że oni Go nie chcą. Bezsilni swoją złość wyładowują na Panu Bogu.
Podobnych sytuacji może być więcej. Człowiek może czuć się przymuszany do aktów wiary, pobożnych czynów. Nie, nie przez Boga. Ten przymus jest zazwyczaj bardzo subtelny. Przez ludzi. Gdy spróbuje się odezwać, okrzykną go bezbożnikiem.
Jeśli jestem człowiekiem, który znosi tego rodzaju uciążliwości, warto zapytać, na ile potrafię świadomie przyjąć je jako swoją ofiarę dla Jezusa. Gdy tego rodzaju sytuacji nie przeżywam, trzeba zastanowić się, czy zbyt łatwo i lekkomyślnie nie nakładam na innych ciężarów, których sam nieść nie muszę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |