Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Garść uwag do czytań na XXII niedzielę zwykłą roku A z cyklu „Biblijne konteksty”.
Jezus domagał się od swoich uczniów trzech rzeczy: by zaparli się samych siebie, by wzięli swój krzyż i by Go naśladowali. Bycie chrześcijaninem, podobnie jak życie proroka wieszczącego przeciw własnemu narodowi, nie zawsze jest łatwe. Wymaga... hmm... Może nie tyle nawet zrezygnowania z własnego ja, ale odkrywania swojego prawdziwego ja w tym, czego chce Bóg. W teologii moralnej mówi się o cnotach definiując je jako pewną łatwość czynienia tego czy innego dobra. Tutaj jest podobnie. Wzięcie krzyża, pójście za Jezusem nie musi oznaczać konieczności ciągłego zagryzania warg, że nie dzieje się jak ja chcę. Chrześcijanin musi po prostu odkryć (i ciągle odkrywać), że to, co proponuje Bóg jest stokroć lepsze od tego, co człowiek sam bez Niego próbuje wymyślać po swojemu.
Naiwne tłumaczenie obrażające ludzką wolność? Skądże znowu. Instruktor nauczył mnie kiedyś prowadzić samochód. Dzięki niemu jeżdżę dziś bez problemu. I do głowy mi nie przyjdzie marudzić, że łamał moją wolność. Strach pomyśleć co by się działo, gdybym chciał prowadzić po swojemu.
5. W praktyce
Wydaje się, że istnieje pilna potrzeba urealnienia sposobu naszego mówienia o tym, jak powinni żyć chrześcijanie.
Z jednej strony dość często pokutuje w świadomości chrześcijan przekonanie, że bycie chrześcijaninem to krzyż różnych cierpień, który chcąc nie chcąc trzeba dźwigać, choćby od zagryzania zębów je przyszło je sobie wyłamać. Ba, nie tylko trzeba dźwigać, ale dobrze nawet taki krzyż sobie najpierw wynaleźć. To takie swoiste gloryfikowanie cierpienia. Chyba niezgodne z Ewangelią, bo przecież Jezus chorych leczył, a ludziom będącym w innych trudnościach też pomagał. Takie spojrzenie sprawia, że ludzie którym dobrze się wiedzie, którzy są silni i zdrowi zaczynają czuć się winni, a w skrajnych przypadkach po prostu odrzucają taką wiarę.
Z drugiej strony mamy pobożność entuzjazmu. Jesteśmy w Bożych rękach, więc nic złego się nam nie stanie. I to prawda, ale Bóg chyba inaczej rozumie „nic złego”. On patrzy z perspektywy wieczności. Życiowe kłopoty, ciężka choroba, śmierć kogoś bliskiego w wypadku sprawiają, że wiara takich rozentuzjazmowanych ludzi zostaje poddana poważnej próbie. Bo nie rozumieją, jak Bóg mógł coś takiego dopuścić.
Między tymi skrajnościami trzeba znaleźć złoty środek. Wiara, służba Boża – jak czytamy dziś u świętego Pawła – powinny być rozumne. Zarówno więc do sprawy cierpienia jak i do oczekiwania radosnego życia trzeba podchodzić rozumnie, bez jakiejś ideologicznej przesady. Ideałem chrześcijańskiego życia nie jest bowiem ani znoszenie cierpienia ani życie w nieustającym entuzjazmie wiary, ale posłuszeństwo Bogu. Posłuszeństwo wiary, które przyjmuje z pokorą, co Bóg człowiekowi zsyła. Czy to będzie radość czy cierpienie. Czy będzie łatwo (bo też być może) czy trudno. To właśnie swoim posłuszeństwem Bogu chrześcijanin najlepiej Go wielbi; jak to pisze tej niedzieli św. Paweł, najlepiej odpowiada na Bożą łaskawość.
Trzeba chyba koniecznie w tym miejscu przypomnieć, że owo posłuszeństwo Bogu powinno się też wyrażać w stosowaniu ewangelicznych zasad na co dzień. Wcielania w życie choćby tego najbardziej podstawowego przykazania – „miłuj bliźniego jak siebie samego” nie zastąpi organizowanie nabożeństw czy wielkich akcji. To nie sukces rozumiany w kategoriach marketingowych czy militarnych jest miernikiem naszej wierności Bogu, ale miłość. Jeśli ona odnosi sukces, ona zwycięża, wszystko jest w porządku. Ale jeśli pojawia się sukces, ale miłość przegrywa – biada nam. Jesteśmy wtedy podobni do upominającego Jezusa Piotra, który stawia ponad nauczanie Mistrza swoje wyobrażenia i oczekiwania.
Pierwsze czytanie tej niedzieli nasuwa jeszcze jedną myśl. Bycie dziś chrześcijaninem w wielu środowiskach jest passé. To dla niektórych trudny ciężar. Wstydzą się swojej wiary, starają się ja ukryć. Tymczasem nawet nie chodzi o to, by nią na każdym kroku epatować, ale by zwyczajnie kiedy trzeba, to się do niej przyznać. To nic wielkiego. To powinno być normalne. Tak jak w sumie normalnym jest, że człowiek starający się być wierny Bogu ciągle na drobne uciążliwości czy przytyki swojego środowiska będzie narażony.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |