Więcej niż grosz (1 Krl 17,10-16; Ps 146,6c-10; Hbr 9,24-28; Mk 12,38-44)Czy warto oddać prorokowi swój posiłek, wrzucić grosz do świątynnej skarbony – tym bardziej że jest to posiłek ostatni , a dwa pieniążki stanowią całe utrzymanie?
Wdowa z Sarepty za pomoc prorokowi otrzymała dzban, w którym mąka się nie wyczerpała i baryłkę oliwy, która się nie opróżniła dopóki były potrzebne. Uboga wdowa spod świątyni została wprawdzie pochwalona przez Jezusa – ale czy słyszała te słowa, by były one dla niej pocieszeniem? Prawdopodobnie nie. Czy więc znaki, im bliżej naszych czasów, stają się mniej czytelne? Może otwierając się na Boga, potrzeby Kościoła ciągle jeszcze musimy przestać spodziewać się widocznej „odpłaty”?
I czy koniecznie musimy dzisiaj lamentować, że gdzie nam do wdów z czasów Eliasza czy Chrystusa? Może w tę niedzielę przestać bić się w piersi, recytując jakieś drobne grzeszki – że się oddaliliśmy, że dajemy „wszystko-ale-nie-wszystko”. Tak jest prościej – narzekać i przegapić to, co najistotniejsze. Bo co to ma w ogóle do rzeczy? Przecież przyjmując chrzest, należymy do Chrystusa, cali – i w życiu, i w śmierci. Staliśmy się chrześcijanami, a więc to Bogu oddaliśmy wszystko. Nasz chrzest się dokonał – rzecz się stała. Jesteśmy Boży – najbardziej radykalnie jak to tylko możliwe. To jest powód do dumy, do radości, do święta.
Stopień żywotności (Ez 47,1-2.8-9.12; Ps 46,2-3.5-6.8-9; 1 Kor 3,9-11.16-17; J 2,13-22)Czy świątynia daje nam orzeźwienie? Czy ten obraz – wody wypływającej spod świątynnego progu, która daje uzdrowienie i życie – jest prawdziwy i w naszym wypadku? Nasza wiara musi przecież coś znaczyć, nie być z naszej strony pustym zwyczajem, rytuałem pozbawionym treści. Tym bardziej że faktycznie nie jest – nasze liturgiczne gesty, uklęknięcia, słowa – znaczą coś prawdziwego, niesłychanie wielkiego.
Kiedy siadam przed klawiaturą komputera, nie za bardzo obchodzi mnie zasada jego funkcjonowania, ani to, co on ma w „brzuszku”. Uderzam w klawisze i oczekuję konkretnej reakcji. Ma działać, po prostu. Kiedy klękamy do modlitwy, idziemy do kościoła – paradoksalnie brakuje nam czasem tego radykalnego oczekiwania na skutek. To może nieładnie brzmi: „skutek”, „opłacalność”, ale przecież powszechnie znana jest anegdota o tych, którzy modląc się o deszcz, nie noszą z sobą parasola czy o Icku, który od lat prosi niebiosa o wygraną na loterii, lecz nigdy nie kupił losu. To tylko mniej lub bardziej udane metafory – to prawda. Ale czy nasze oczekiwania wobec wiary, modlitwy, Kościoła nie są zbyt małe? Zbyt ciasne? Zbyt nierzeczywiste po prostu?
Pan każe, sługa musi (Mdr 2,23-3,9; Ps 34,2-3.16-19; Łk 17,7-10)Czy znamy to uczucie, gdy jedna czynność goni drugą, jeszcze jedno nie skończone, a już drugie czeka na wykonanie? Jesteśmy jak ów sługa, który orał lub pasał, a po powrocie do domu, zamiast odpocząć, usłyszał polecenie przygotowania gospodarzowi posiłku… I co, należy nam się współczucie? A gdzież tam! Jezus zajmuje wyraźne stanowisko: czy pan „dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono?”. Nie! A więc i wy mówcie: „wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”.
Czy chrześcijanin powinien być pracoholikiem? Zapewne nie (choć i pracoholik może być zbawiony:). Lecz szacunek wobec pracy, wytrwałość w codziennej modlitwie, obowiązkach, działaniach podejmowanych dla Królestwa – są jak najbardziej wskazane. Jak znaleźć czas i siły na to wszystko? Sama chciałabym wiedzieć. Jednak próbować nie zaszkodzi – choćby dziś, od zaraz, nie czekając na polecenie.
Wdzięczni (Mdr 6,1-11; Ps 82,3-4.6-7; Łk 17,11-19)Zdrowie, praca, życie, rozwiązanie jakiejś trudnej sytuacji, siły, udane wakacje… Można by w sumie długo wymieniać pomyślność, która stała się udziałem nas samych, naszych bliskich, kraju. Niekiedy jednak bardziej ciśnie się nam na usta czy włada naszymi myślami i wyobraźnią to, czego nie mamy, co się nie udało, co jest ciężarem. Dlatego trzeba ćwiczyć się w wewnętrznym przestawianiu zwrotnicy. Nie chodzi mydlenie oczu, udawanie, że cierpienia nie są wcale takie dotkliwe, a raczej o brutalną prawdę, że cokolwiek się stało, życie toczy się dalej. A my jesteśmy w nim potrzebni.
Kiedy czytam o dziesięciu trędowatych, których Jezus uzdrowił, myślę, co bym zrobiła, gdyby Bóg uczynił tak wobec mnie. To znaczy wyrwał mnie czegoś, co po ludzku nie do rozwiązania. Właściwe – nie: „co zrobiłabym, gdyby…”, a – co zrobiłam, co robię? Nie chodzi o proste dziękuję, poczucie wdzięczności, euforię pierwszych dni czy miesięcy. Ale o to, czy moje życie naprawdę się wtedy zmieniło, czy powrót do Boga się udał, czy trwam przy Nim… Ktoś może powiedzieć, że w jego życiu nie było, nie ma takich cudów. Cóż, nie będę się kłócić – jednak wprost narzuca się tu obraz grzechu jako śmiertelnego trądu i uzdrowieńczej łaski konfesjonału.
Więc naprawdę nigdy, żaden cud?
Przymiotniki (Mdr 7,22-8,1; Ps 119,89-91.130.135.175; Łk 17,20-25)Zazwyczaj unikam cytowania dłuższych fragmentów, wychodząc z założenia, że wystarczy kliknąć, by sięgnąć do codziennych czytań. Dziś jednak nie mogę się powstrzymać. Mądrość zazwyczaj bowiem kojarzy się ze statecznością, niejakim patosem nawet, a tu jest w niej „duch rozumny, święty, jedyny, wieloraki, subtelny, rączy, przenikliwy, nieskalany, jasny, niecierpiętliwy, miłujący dobro, bystry, niepowstrzymany, dobroczynny, ludzki, trwały, niezawodny, beztroski, wszechmogący i wszystkowidzący”. Prawdopodobnie przynajmniej część z tych przymiotników chcielibyśmy móc zacytować w swoim przypadku. Chyba niewiele ryzykuję, twierdząc, że one się do wielu z nas odnoszą, bo jak czytamy – Mądrość jest „tchnieniem mocy Bożej i przeczystym wypływem chwały Wszechmocnego (...) przez pokolenia zstępując w dusze święte, wzbudza przyjaciół Bożych i proroków”. Cała historia zbawienia uczy, że Bóg nam swej mocy nie odmawia – będąc chrześcijanami, z założenia niejako uczestniczymy w tym obdarowaniu w sposób szczególny.
Ta droga stoi przed nami otworem. Bóg takiego życia dla nas pragnie. Trzeba tylko poddać się wpływowi chwały Wszechmocnego.
Niech moc będzie z nami.
Dzień jak co dzień (Mdr 13,1-9; Ps 19,2-5; Łk 17,26-37)„Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły... Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali...”. Tak samo jest i dziś: pracujemy i odpoczywamy, jesienie i wiosny, zimy i lata następują po sobie i pozornie nic ważnego się nie dzieje. Dnie i noce większości z nas mijają zazwyczaj bez fajerwerków, ale i bez kataklizmów, można powiedzieć banalnie, niepostrzeżenie.
Tyle tylko, że obok nas, wśród nas, z nami jest Bóg. Dlatego nasze pozornie banalne i zwyczajne życie jest wyjątkowe. To prawda – każdej chwili, każdego dnia może być TEN dzień – dzień sądu i spotkania twarzą w twarz. Lecz także: w każdej chwili, każdego dnia możemy trwać przy Bogu.
Jeśli mieszkamy w jednym domu – jeden może być blisko, drugi daleko. Jeżeli pracujemy razem: jedna może trwać w łasce, inna żyć w grzechu. Nasze życie tylko pozornie niczym szczególnym się nie wyróżnia, być może, ani na pierwszy, ani na drugi rzut oka nikt nas nie odróżni. Ale Bóg zna swoich. Wie o nas. Czuwa.
Po trzykroć (Mdr 18,14-16;19,6-9; Ps 1052-3.36-37.42-43; Łk 18,1-8)Wołanie Psalmu 105 skierowane było do tylu pokoleń przed nami, skierowane jest i do nas: „Sławcie Pana, wzywajcie Jego imienia, głoście dzieła Jego wśród narodów!”
Wysławianie należy się Bogu niejako z definicji. Ale to zbyt mało, gdybyśmy spełniali tylko własną powinność, bez zaangażowania się w to całym sercem, rozumem, emocjami, wyobraźnią, pamięcią, postępowaniem... Jeden z ojców Kościoła pisał, że to człowiek żyjący jest chwałą Boga. To nasze życie – w obfitości, w łasce – najpełniej Boga wychwala, wskazuje jak potężny, wspaniały jest Stworzyciel.
Bóg nie jest egoistą, jakimś tyranem z bajek, który oczekuje od pospólstwa hołdu i posłuchu, nic poza tym. On chce prawdziwej relacji z nami, mocnej więzi. Dlatego możemy wzywać Go w każdym miejscu, o każdej porze dnia i nocy. Możemy, a nawet powinniśmy – przyjaźń realizuje się w konkretach.
Jeśli trwanie przy Bogu, wiarę, miłość do Niego uznamy za rzeczywistą wartość – głoszenie tego innym przestanie być jakąś abstrakcyjną teorią, sztucznym zobowiązaniem, przeżywanym na poziomie haseł Misyjnym Tygodniem. Dawać świadectwo temu, co Bóg uczynił dla nas, głosić Jego dzieła niekoniecznie oznacza stawać na rynku z mikrofonem. Musi tu zadziałać nasza wyobraźnia, rozpoznawanie potrzeb i własnych zdolności – ale przede wszystkim nasza wewnętrzna otwartość. I świadomość tego, co nam się – bez naszej zasługi przecież – dostało.
Czytania mszalne rozważa Katarzyna Solecka